poniedziałek, 22 grudnia 2014

5. Koniec. Słyszę oklaski. Czerwienię się.

Nie przeprosił mnie ani dziś, ani wczoraj i myślę, że już nigdy nie przeprosi. Trudno. Może to przeżyję. Na pewno to przeżyję. Kubuś, przepraszam, wiem, że tyle razy mi powtarzałeś, żebym nigdy, przenigdy nie zakochiwała się na jakimś wyjeździe krótkotrwałym, bo związki na odległość nie mają najmniejszego sensu. Wiem też, że najważniejsze dla Ciebie, to żebym nie zakochała się w Austriakach. Przypuszczam, że jak wrócę i się o tym dowiesz, to mnie zadziobiesz. Wiem też, że już lepiej żebym się w Tobie zakochała. Ale niestety, stało się. Przepraszam.
Siedzę w pokoju i przerabiam zdjęcia. Jest późno w nocy, ale przez sen w samolocie, teraz mogę zrobić wszystko, ale na pewno nie odpoczywać. Gdzieś zniknęło zmęczenie. To na pewno przez ten trening, przez to, że mogłam wreszcie robić zdjęcia i przez Austriaków, a najbardziej przez Manuela Fettnera. Przez prawie trzydziestoletniego Innsbruckczyka. Tak, wypytałam o wszystko Maćka. Od razu po treningu, nawet nie zdążył do pokoju wejść. Wiadome jest, że od razu wyczuł, że on mi się spodobał. Nawet mnie o to zapytał, ale zdolnie zaprzeczyłam. Chociaż, że ja nie umiem kłamać, on uwierzył. Udał, że uwierzył, tak. Prawdę mówiąc to ja nie wiem, za co on mi się tak spodobał, bo ta dziura w uchu to okropna jest. Ale jak się uśmiechnie, to dużo mu to dodaje. Każdy po kolei zawsze mi mówił, że mam się uśmiechać, bo od tego człowiek staje się piękniejszy. Jemu chyba też to mówiono i stosował się do tego. Podobno kłamstwo, które powtórzy się 100 razy, staje się prawdą. Tak, tak na pewno jest w jego przypadku. Ale musze powiedzieć, że ze skupieniem wygląda przystojniej. Bo ogółem rzecz biorąc, to nie jest jakoś super pięknie przystojny, ale patrząc na niego, w jego oczach (i uszach) zobaczyłam wielki optymizm, którego mi brak i poszukuję go wszędzie. To podsumowując, nie jest za przystojny i ma te dziury, ale coś czuję, że jego charakter wszystko nadrabia.
Każde zdjęcie po kolei, każde dokładnie, z precyzją i pasją. Tak, widzę w tym pasję. I miłość. Bo prawda jest taka, że fotografia jest moją miłością. Ile ja razy byłam na sesji z Maćkiem? Ile mam folderów z jego zdjęciami? Chyba milion. Nie ukrywam, że wiele zdjęć jest perfekcyjnych, bardzo mi się podobają, tak samo dla Maćka. Kot wiele razy mi mówił, żebym coś próbowała zrobić z tym swoim talentem, żebym się gdzieś zgłosiła. Ale po pierwsze, rodzice. Niby chcą, żebym się rozwijała, póki jeszcze mogę, ale z drugiej strony, to najchętniej by mnie zamknęli w pokoju i nie wypuszczali, wtedy dopiero by się mną nacieszyli. Po drugie zaś, kto by zechciał dziewczynę z białaczką, Skazaną-Na-Śmierć? Wiadome, że nikt. Żadna gazeta, żaden portal. To nawet dobrze, bo z takimi zdjęciami, jakie mam z Maćkiem w roli modela, to nie chciałabym ani nie mogłabym nikomu pokazać. Za dużo dla mnie znaczą i za dużo pokazują emocji. Bo naprawdę, na moich zdjęciach wszędzie jest pełno emocji. Nauczyliśmy się już z Maciejem je okazywać sobie i ich się nie wstydzić. A jako, że prywatne sesje, to i prawdziwi my.
Słyszę pukanie do drzwi i widzę, że od razu pojawia się w nich głowa Maćka. Wchodzi, zamyka je za sobą i siada obok mnie. Przytulamy się mocno, bo stęskniłam się za nim. Kolejne pukanie i od razu wchodzi kolejny do pokoju. Czy oni nie umieją poczekać, aż ktoś ich zaprosi do tego pokoju?? Trudno. Zresztą, nie narzekam na to aż tak bardzo.
Dawid podchodzi i próbuje skrycie podpatrzeć, co robię na laptopie. Nie udaje mu się, bo widzę, że patrzy. Ale też udaje się, bo widzi wszystkie zdjęcia. Robi wielkie oczy, bo akurat obrabiam zdjęcie jego. Duże błękitne oczy, burza blond loczków z opaską, żeby do tych ocząt nie wchodziły i chudziutkie ciało w kadrowym stroju. Ale zapomniałam o pięknej minie, gdy skupiony odbiera piłkę. To znaczy, z tym piękna, to ja przesadziłam troszkę, ale na pewno odpowiednia do gry w siatkówkę. Skupienie, zaangażowanie w odbiór piłki.
Po czasie zamykam stronę, ale to wypada jeszcze gorzej. Teraz widać cały folder zdjęć jego i jego kolegów. Oraz wrogów. W tym masa fotografii Fettnera. Tak, zrobiłam mu dużo zdjęć. W końcu mój aparat lubi takie przystojne twarzyczki.
- Czekaj, czekaj. Nie zamykaj tego.
Łapie moją rękę i siłuje się ze mną. Robię się czerwona, bo nigdy wcześniej nikt, oprócz Maćka i rodziny, nie widział mojej pasji i jej dzieci.
- Ania, proszę Cię. Pokaż to!
Poddaję się i Dawid już szpera we wszystkich zdjęciach. Widzę, że na jego usta wkrada się uśmiech. Patrzę na Maćka, który siedział dalej, na łóżku, ale teraz też jest już przy laptopie.
- Ty! Anka! Ty masz talent!
I patrzy na mnie tymi swoimi błękitnymi tęczówkami. Patrzy, patrzy, patrzy. Chyba oczekuje jakiejś odpowiedzi. Ale co ja mam mu odpowiedzieć? Że nie mogę tego wykorzystać, bo i tak niedługo umrę? Nigdy. To znaczy, na razie nie. Nie chcę nikogo obciążać moimi problemami, tym, że mam białaczkę, bo na pewno każdy ma dużo swoich własnych problemów. Może kiedyś, jeśli dożyję, i jeśli będziemy się spotykać, poznawać i wspólnie spędzać czas, tak jak ja, dotąd z Maćkiem, to możliwe, że mu powiem. Ale teraz, to ja naprawdę nie wiem, jak mu mam odpowiedzieć. PRZECIEŻ JA WIEM, ŻE MAM TALENT, HALO! No nie ma co, do skromnych to ja nie należę, na pewno.
- Oj Dawid, bez przesady.
Uwaga, to tylko pozory. Ja nie umiem być skromna. To nie jest wcale w moim stylu. To tak tylko, bo nie wiem, co odpowiedzieć.
- Aniu! Ja zaraz przyjdę!
Dawid odwraca się i wybiega z pokoju. Słyszę za nim tylko trzask drzwi.
- Jego to już do reszty pojebało?
Dzięki Maciek, dokładnie o tym samym pomyślałam.

--
- Bo widzi trener… Ja jestem taki wspaniałomyślny i zobaczyłem przed chwilą, że pojawił się u nas cud! Ania.. Otwieraj tego laptopa… No i, trenerze, nie musisz mi wcale dziękować. No Anka, nooo… Włączaj ten folder, to Twoja szansa.. I tak sobie pomyślałem razem z Anną – Taa, tak bardzo razem ze mną, że aż nadal nie wiem o co mu chodzi. Domyślam się, ale oficjalnie nie wiem. – Dobra, trenerze. Ania robi dobre zdjęcia, a my potrzebujemy fotografa, Znajdziesz jej coś?
Robię wielkie oczy i chyba aż buźkę otwieram ze zdziwienia. Dawid dyskretnie szturcha mnie w ramię, a ja zamykam ją, ale chyba znowu otwieram. Jestem w szoku. Dobra, ogarniam się. Już, prr, prr. Trzeba sprawiać pozory, że ja wiem o tym, że to wszystko zaplanowane. Nie zaprzeczę, podoba mi się ten pomysł i jakby Kruczek mi coś zaproponował, to bym się zgodziła. Ale Dawid, tak bez uprzedzenia?
Pochodzę do laptopa i otwieram folder. Dawid pomaga mi we wszystkim, bo nie zaprzeczę, ale mam jakieś spowolnione ruchy.
Słyszę pukanie do drzwi i szybko pojawiają się Kamil, Klimek i Piotruś. Nie zauważam, Jaśka nie ma, ale co mnie to obchodzi? Nie musi wszędzie chodzić za swoim przyjacielem. Chłopaki, którzy przyszli od razu podchodzą do nas i czuję, jak wszyscy oczekują, co ja pokażę. Słyszę, że Maciek opowiada im całą sytuację i nabieram odwagi. Otwieram folder z rozgrzewki i pokazuję wszystkie dobre zdjęcia. W pokoju jest cisza, ale nie krępuje już mnie. Koniec zdjęć z rozgrzewki. Wybieram folder, gdzie chowam wszystkie moje najlepsze zdjęcia.
Koniec. Zamykam laptopa i słyszę oklaski. Czerwienię się. Kocham ich, ja naprawdę ich kocham. Nie znamy się przecież praktycznie, a oni traktują mnie, jakbyśmy byli przyjaciółmi, a niektórzy to nawet jakbyśmy byli rodziną.
Aura minęła, pochylam głowę. Czerwienię się, a chłopaki żywo dyskutują o moim talencie. Piotrek namawia Łukasza, mówiąc że jak nie weźmie mnie do kadry, to on rezygnuje i że nigdy więcej się nie zaśmieje.
- Nooo Panie Trenerze. Ja bardzo proszę! Przyda nam się taka istotka. Ona taka zawsze pozytywnie nastawiona, będzie nam pomagać w koncentrowaniu się na zawodach, a przy okazji to też dobre zdjęcie zrobi.
Pokazuję do Maćka znakami, żeby zastopował Piotrka, bo ja sama źle się w tej sytuacji czuję. Ale zamiast tego widzę, że Maciek podchodzi tam i sam zaczyna dokładać swoje argumenty. Że jaka ja jestem świetna, że przecież sam widział, że wychodzą mi te zdjęcia, że mam zawsze humor dobry. Wiem, że nie ma szans, że Maciek wyjawi naszą tajemnicę, ale i tak się o to modlę. Nie chcę żadnych scen, żadnych aktów współczucia. Od nikogo.
- Dobra, Ania. Oni mnie zjedzą, jeśli Ci tego nie zaproponuję. Obiecuję, że pogadam z Apoloniuszem i zobaczymy co da się zrobić.
Uśmiecham się, a chłopaki skaczą, a jako, że oni skakanie to w krwi mają, to prawie mi sufitu nie rozwalają, przybijają sobie piątki i widzę, że oni naprawdę się cieszą.
Łukasz wychodzi, ale na odchodne rzuca jeszcze do mnie :
- Nawet jak ten stary „prezesik” – w tym momencie pokazuje palcami cudzysłów – nie będzie chciał dać Ci żadnego miejsca, stażu, ani nic, to ja i tak Cię przyjmę. Robisz świetne zdjęcia Ania, gratuluję.
I wychodzi. Nie mam nawet szans, żeby podziękować.
Maciek podchodzi i podnosi mnie do góry. Kręcimy się, a ja się śmieję. Odstawia mnie na ziemię, a ja przytulam się do niego i całuję w nosek. Krzywi się przy tym, a skoczkowie za nami zaczynają krzyczeć. Że my powinniśmy być parą, że Skarbuś się zakochał, że wreszcie skończył wieczną młodość. Takie tam lekkie dogryzanie młodym w kadrze, po prostu.
- To kochanie, w nagrodę, idziemy na sesję

--
Spacerujemy po zaśnieżonym Engelbergu, wiatr dmucha mi prosto w twarz. Na szczęście miałam na sobie ciepłe ubrania. Jestem z siebie na prawdę dumna, że w ostatniej chwili je dopakowałam, zamiast kolejnej pary legginsów.
Nie wiem, gdzie idę, ale czuję się jakby coś mnie prowadziło w jakimś dobrym kierunku. Jakby wena sama wskazywała drogę. I tak, miałam rację, przed sobą widzę piękny widok na ośnieżone góry i las, a w dolinie wielkie jezioro. Nie mamy z Maćkiem żadnych planów, co do sesji, ale o to, to ja się nie martwię wcale. Właściwie to tych planów nie mieliśmy nigdy, zawsze samo coś wychodziło.
Po czasie, gdy mimo ciepłych ubrań, mocno już zmarzliśmy, a mi odmarzły ręce od braku rękawiczek, mogę stwierdzić, że tym razem też wyszło. I to z lepszym efektem niż zazwyczaj.
Śmiejemy się, Maciek gania mnie i rzucamy się śnieżkami. Teraz idziemy przytuleni i rozmawiamy o moim pobycie tutaj, w Szwajcarii.
Otwieram drzwi od hotelu, a Maciek pcha mnie jeszcze do kawiarni hotelowej. Cieszy mnie to, bo naprawdę, nie lubię żadnych sesji zimą, bo moje ręce też tego nie lubią. Zamawiam latte i delektuję się pyszną pianką. Maciek patrzy na mnie z uśmiechem, przez chwilę nic nie mówimy. Jak ja go kocham. Maciek zbliża się do mnie, a ja zdmuchuję piankę z łyżeczki w jego stronę. A ona ląduje mu prosto na nosie. Śmieję się i ścieram ją.
Czuję, jakby ktoś wpatrywał się w moje plecy. To aż mnie pali, więc odwracam się. A tam widzę Manuela i mimo wszystko, uśmiecham się do niego. On odwzajemnia to, po chwili się podnosi. Odwracam się i zdziwiona stwierdzam, że Maciek znikł. Tak po prostu. Zamiast niego pojawia się Fettner. Z ogrooomnym uśmiechem na twarzy.
Cieszy mnie to, ale też dziwi. Nie znamy się wcale, ale już po jego wyrazie twarzy widzę, że jest bardzo pozytywnym facetem. I coś ciągnie mnie do niego.
Austriak przedstawia się, ja tak samo. Ku mojemu zdziwieniu, od razu mnie przytula. „Tak na dobrą znajomość” – słyszę.
- Chciałem Cię też przeprosić, za akcję na treningu. Nie było to celowe, ani trochę. Wiesz, przypadki się zdarzają.
- Dobrze, przyjmuję przeprosiny. Nie bolało tak bardzo i masz szczęście, że dostałam ja, a nie mój aparat. Wtedy bym zabiła. Ale przeprosić nie mogłeś od razu?
- Nie. Jestem na to za bardzo dumny. – Wow, chociaż się przyznał.
- Nie, to nie. Trudno.
- To trudno.

No i sobie poszedł, tak po prostu. Pierwsza rozmowa i od razu nie dogadaliśmy się.

__________
Myślę, że takiej długości będzie już każdy rozdział. Jaki piszę i zajmuje on około 3,5 strony w Wordzie czcionką 10, to myślę, że jest to długi rozdział, ale jak wklejam na bloggera, to nie jest już taki długi. Mam szczęście, że teraz jest przerwa, to trochę nadgonię rozdziały :)
Długo każę na siebie czekać, ale tak bywa :( 
Jako że do świąt nie napiszę już nic, życzę Wam pięknych świąt, w gronie rodzinnym, bogatego Mikołaja. Oraz szczęśliwego Nowego Roku i udanej imprezy sylwestrowej :)
Pozdrawiam kochane :* Proszę, piszcie komentarze, motywują wspaniale

sobota, 29 listopada 2014

4. A Austriacy? Jak widać, też nie spodziewali się tu nas.

Nie, to nie był Facet-Z-Windy. Na szczęście. Chociaż sama tak najpierw pomyślałam. Teraz siedzę i gadam z Dawidem. Mieliśmy plan, żeby otworzyć mojego szampana, bo ich trener nie ułaskawił takimi atrakcjami, ale Dawid w porę oprzytomniał, że niedługo mają trening.
Że też oni mają jeszcze siły po locie skakać? Mimo, że ja tryskam energią, to oni powinni ich nie mieć. Bo w końcu ja, to ja. Nigdy niczym nie przemęczona, zawsze wypoczęta, a tym bardziej, że ja spałam podczas lotu. Zaś skoczkowie nie. Za bardzo zajęci byli swoimi smartfonami. Niby zakaz jest, ale ich to i tak powinni już za kratki schować. Nie tylko za używanie telefonów na pokładzie samolotu. Każdy swoje grzeszki ma, a o wszystkich opowiada mi właśnie Dawid.
- Kiedyś to wszyscy wyrwaliśmy się do jakiegoś klubu go-go. Nie powiem, wszystkim się podobało, ale najbardziej to ślinka leciała dla Klimka. Młody, nieobeznany jeszcze.. Ja to mam co tydzień prawie. Taki taniec. Tylko w wykonaniu Julci.
 Śmieję się, a on robi się szybko cały czerwony. Słyszę jeszcze tylko jedno „UPS” z jego ust, ale mówi dalej.
- Wszyscy pijani byli, bo zakończenie konkursu, następnego dnia mieliśmy wracać. I jak już zebraliśmy się, cudem wróciliśmy do pokojów, to dopiero wtedy się ogarnąłem, że naszego Klimusia nie ma! Niby taki młody, a chciwy jak nie wiem. No i na noc nie wrócił. Dopiero rano, ale i tak dla Kruczka musieliśmy wymyślać, że ma w jelitach rewolucje, że Magda Gessler itp. Niby uwierzył, ale później powiedział, że nie radzi nikomu więcej pić alkohol i w tym samym czasie mieć powód do podniecenia, bo na noc można nie wrócić.
Teraz to ja już nie wyrabiam ze śmiechu. Śmieję się, jak nigdy wcześniej. Już sobie wyobrażam nawet chłopaków w tym klubie, jak im cieknie ślina.
- A później wprowadzaliśmy go na górę. Ale aż do dziś, nie wiemy co on robił przez całą noc. Nie chce nam powiedzieć. Niby taka rodzina, wszyscy się znamy, spędzamy ze sobą więcej czasu niż z prawdziwymi bliskimi, a takiej rzeczy mało ważnej, to nie chce powiedzieć? Przecież to żaden powód do wstydu. Każdy wie jak to się robi, jak to wygląda. To ja nie wiem, czemu on nam nie chce powiedzieć nic. Noo, ale zawsze jak o tym któryś wspomni, to Klimuś zamyka się, czerwieni i tyle go widzieliśmy..

--

Biorę ciuchy i idę do łazienki. Chłopaki mają niedługo trening, więc ja mam czas wolny. To znaczy, czas dla siebie. Bo czas wolny, to ja mam ciągle. Nikt nie przyjdzie do mnie, żeby pogadać, nikt, żeby sprawdzić, czy żyję (a w szczególności Macio). Tylko zamykam drzwi od łazienki, słyszę pukanie do drzwi do pokoju. Fukam cicho, bo teraz jedyne, co potrzebuję, to prysznic i sen. Albo jakiś film. Może nie otwierać tych drzwi i udać, że śpię? Cha, cha. Że niby ten ktoś za drzwiami, sobie odpuści i tak po prostu odejdzie z niczym. To otwieram. Dawid.
- A Ty co robisz?
-  A co ja mam robić? Spać zaraz idę.
- Kochana! Ty zgłupiałaś?! Tu nie ma czasu na spanie! A tym bardziej z nami! Chodź! Zabieram Cię na trening. Wszyscy Cię zapraszamy.
Ociągam się, ale nie ukrywam, że ta propozycja spodobała mi się. W końcu przekonuję się i tylko biorę aparat do ręki i strzelam selfie mi i Dawidkowi. Już wiem, czemu za drzwiami znalazłam go, a nie na przykład Kamila. Chyba wszyscy wiedzą, że dla Dawida nie umiałabym odmówić. Ale czemu ja tak ciągle wychwalam go? PRZYJECHAŁAM TU Z MAĆKIEM. Zapamiętaj to, Ania. On jest Twoim jedynym przyjacielem, na dobre i na złe, tylko on wie o Twojej sytuacji, to dzięki niemu tu jesteś. Może i Dawid jest Twoim kolegą, ale tylko kolegą, nigdy przyjacielem. Dobra, zapamiętane.
Siadam na ławce i patrzę na wyczyny naszych skoczków. Najpierw rozbieganie. Taa, rozbieganie. Jeśli tak można nazwać 20 kółek wokół hali. Ale już mniejsza o to. Później skakanie i inne ćwiczenia na rozgrzewkę. Nie tracę okazji i robię im te zdjęcia. Nigdy nie zobaczą one światła dziennego, ale przynajmniej będę miała pamiątkę. Pamiątkę, która nie przyda mi się zbytnio. Pamiątka, która i tak mi nic nie da, bo w końcu niedługo kończę swoje życie. I pamiątek teraz nie trzeba. Ale może, jak pożyję dłużej, to będę chciała wrócić do tego wyjazdu?
Chłopaki rozgrzewają się do siatkówki, ja robię im zdjęcia. Z bliska, z daleka. Słyszę komentarze, że przecież nie zamawiali żadnego fotografa, że nie wiedzieli, że mam takie talenty nieodkryte itp.
Słyszę jeszcze większy hałas. Patrzę na chłopaków, ale oni też nie wiedzą o co chodzi. Ale patrzę na drzwi, a tam pojawiają się inni ludzie. Morgenstern, Schlierenzauer, Haybock, Kraft i Fettner. No tak, Austriacy. W sumie słyszałam, że są też w tym hotelu, ale że aż razem trening?
Patrzę na Maćka, jest zdziwiony, tak samo Dawid, Kamil i Janek. A Austriacy? Jak widać, też nie spodziewali się tu nas.
- Ej, o co chodzi? Teraz my mamy trening! – słyszę Maćka. No tak, bo niby kto inny zawsze kłóci się o swoje?
- To Wy nam tu zajęliście. My mieliśmy już dawno ustawione, że mamy tu i o tej godzinie trening. – odzywa się Schlierenzauer. Tak, od razu wiadome, że to on, bo charakter to ma podobny do Maćka. A przynajmniej z jego opowieści.
Podchodzi do nich Kruczek i Alex i rozdzielają ich. Gadają we czwórkę, a my czekamy. Atmosfera jest gęsta, chociaż wydawałoby się, że to chodzi tylko o jakiś marny trening. Bez sensu. No ale dla skoczków to sprawa życia i śmierci. Tym bardziej, że są z wrogich krajów i walczą o siebie, swoje wyniki.
- Łukasz zapomniał nam powiedzieć, że gramy dziś w nimi w siatkę.
Nie słyszę w jego głosie żadnego entuzjazmu, a już na pewno radości.
Teraz Austriacy się lekko rozgrzewają i ustawiają skład. A u nas jest już dawno ustawiony. Chcieli, żebym ja zagrała z nimi, ale jakoś się wybroniłam. Bo głupio mi było powiedzieć, że ja po prostu nie umiem grać w siatkówkę i bym się tylko ośmieszyła. Od zawsze na w-f miałam problemy. Wszystkie dziewczyny podekscytowane były tą lekcją, tylko ja nie. Nie widziałam niczego ciekawego na tych zajęciach. Ale musiałam na nie chodzić. Słyszałam wiele razy od koleżanek, że jestem jakąś łamagą, że w nic nie umiem grać. Ale nic sobie nie robiłam z tego. Musiałam chodzić na wychowanie fizyczne, ale do czasu. Jak dowiedzieliśmy się o mojej chorobie, dostałam zwolnienia, bo nie mogę się przemęczać. A później całkowicie wypisano mnie ze szkoły i od tego czasu ani razu nie zagrałam w siatkówkę, ani w koszykówkę, a tym bardziej w piłkę nożną. Dlatego wytłumaczyłam się, że ja będę robiła im zdjęcia, że w tym jestem dobra.

Grają sobie spokojnie, ja sobie spokojnie robię zdjęcia. Wszystko jest dobrze, każdy jest zadowolony. Ale nagle słyszę, a raczej czuję : głośne TRACH. Tak, dostałam w łeb. Tak, piłką. Patrzę na boisko. Widzę małe mroczki, a przed mną stoi Maciek i pyta, czy wszystko ze mną dobrze. Kiwam głową, ale wzrokiem szukam sprawcy tego wydarzenia. I szukam i czekam, aż przeprosi. Aż wreszcie znalazłam, a on nie przeprosił. Pieprzony Austriak. Mimo to, właśnie się chyba zakochałam.

---------------------
Przepraszam, że taki krótki :( Ale następny będzie dłuższy :) Postanowiłam, że będę pisać, nawet jak będzie to czytać jedna osoba. Więc do zobaczenia wkrótce. :*

piątek, 14 listopada 2014

3. Teraz mogę wszystko, bo przecież rodzice nie widzą.

Im bliżej do lotniska, gdzie zobaczymy się z chłopakami, tym mocniej się stresuję. Wiem, że nie ma czym, że oni też są ludźmi, że mnie nie zgwałcą, że nie zabiją, ani nic. Mimo to, i tak się boję. Nie wiadomo, jak mnie przyjmą.
Dowiaduję się, że mam od Maćka akredytację, dzięki czemu będę mogła wchodzić wszędzie. Nie spodziewałam się tego, bo w końcu dużo jest osób dużo ważniejszych od mnie. Bo kto by się przejmował jakąś zwykłą przyjaciółką skoczka, na dodatek umierającą? Nie, tu nie ma żadnej ironii, to jest sama prawda. Ale dostałam to, co chciałam. Bo chciałam tego mocno, mocno. Było to moim skrytym marzeniem, ale nikt o tym nie wiedział. To znaczy, wiedzieli, że chciałabym pojechać na skoki itp., ale nigdy nikomu nie mówiłam, że chcę wejść wszędzie, móc poznać innych skoczków. Ale w sumie na pewno każda chciałaby tak, więc oryginalny pomysł to nie jest. Założę się, że Maciek dużo za to zapłacił, ale nauczyłam się już, że jemu pieniędzy nigdy nie za dużo. Zawsze, jak gdzieś wychodziliśmy, to nawet nie musiałam ze sobą brać portfela, bo wiedziałam, że on za wszystko zapłaci. Może to wydaje się głupie, chamskie, ale nawet jak próbowałam się mu przeciwstawić, to wyśmiewał mnie i, i tak sam dawał hajsy. Kilka razy próbowałam podrzucić do jego portfela jakieś pięć dyszek, ale zawsze mnie na tym nakrywał i wyrzucał to z portfela i mi oddawał. Więc już się nawet przyzwyczaiłam, że mogę liczyć na jakieś atrakcje z jego strony. Że wszystko mi zasponsoruje. Nie raz byliśmy na jakichś rajdach, filmach, wyścigach. Uwielbiam z nim spędzać czas, więc mały wstyd zawsze się kryje. Bo przecież to, że ciągle żyję jakby na jego koszt, nie jest fajne.
Dojeżdżamy już do lotniska, Maciek bardzo żywo opowiada mi, jacy to są chłopaki, mimo że większość tych historii słyszę już może po raz setny.
Wysiadam, a Maciek bierze nasze walizki. Słyszę krzyk i pisk, najpierw myślę, że to jakieś hotki Maćka. Jestem już przyzwyczajona do tego. Mimo, że spędzamy czas na mieście, to nie jest to tak bardzo częste. A jak już, to Maciek mocno się kryje, bo paparazzo kryje się wszędzie. Odwracam się w stronę hałasu gotowa na tabun dzikich nastolatek, a tam widzę jak do Maćka przytula się chłopak. Za pewne Pietrek. Zresztą, wiadome, że Pietrek, bo słychać jego śmiech z kilometra i od razu widać, że zachowuje się jak duże dziecko. Ale Maciek to nie lepszy. Witają się, jakby się nie widzieli ponad pięć lat, a przecież minął niecały tydzień. Przytulają, jak małe dziewczynki, krzyczą do siebie, śmieją się. Patrzę na to z ciekawością i rozbawieniem, gdy Piotrek zauważa mnie.
Od razu poważnieje, a Maciek podchodzi do mnie blisko. Jestem niska, a przez to dosięgam mu jedynie do szyi. Więc stoimy sobie taki wielkolud i ja, niczym jego podparcie. Maciek przytula mnie, co może być źle zrozumiane przez Piotrka. Na pewno zostanie źle przez niego zrozumiane. A jak przez niego , to też na pewno przez całą resztę kadry.
Żyła podchodzi do mnie i przedstawia się.
- Jestem Ania Dębska. – teraz ja
Podajemy sobie ręce. Uśmiecham się do niego, bo nie chcę wyjść na nieprzyjacielską, chociaż myślę, że z Piotrkiem nie zawiążę takiej wielkiej przyjaźni. Na pewno będziemy się kolegować, bo to w końcu z nim Maciek spędza większość swojego czasu, gdy nie spędza go ze mną.
- To moja przyjaciółka, Pietrek.
Maciek mówi to groźnie, ale chwilę później oboje wybuchają śmiechem, a ja dołączam do nich. Idziemy do auli lotniska, a tam widzę już moich ulubieńców z telewizji. Dawid Kubacki, Klemens Murańka, Janek Ziobro i oczywiście Kamil Stoch. Chyba mój jeden z najulubieńszych skoczków świata.
Stresuję się, ale podchodzę do nich. Przecież nie mogę wyjść na jakąś idiotkę, która się boi podejść do dorosłych facetów. Zresztą, sama już jestem dorosłą kobietą, w końcu mam 23 lata.
Maciek przedstawia mnie chłopakom, a ja już widzę, że to będzie zwariowany wyjazd. Od razu żartują sobie do mnie. Nie wiedzą przecież, co się ze mną dzieje. Jest to jedyny plus w poznawaniu nowych ludzi. Że nie wiedzą, że jestem chora i traktują mnie, jakbym była taka jak oni.
Chłopaki ganiają się, śmieją się, żartują itp., a ja spełniam marzenie i rozmawiam z Kamilem. Rozmawiamy o jego żonie, o mnie, o nim, właściwie o wszystkim. Jest super, ale przeszkadza nam Maciek. Pierwszy raz mówię, że mi przeszkodził. To znaczy nie mówię tego jemu, tylko tak sobie, w mózgu.
Maciek obejmuje mnie i całuje w nos. Tak jak lubię, ale niezbyt w tym momencie. Krzywię się, a Kamil uśmiecha się do mnie tym swoim uśmieszkiem.
- Słodko razem wyglądacie. Ile już ze sobą jesteście?
Śmiejemy się z Maćkiem głośno, a ja czuję, że czerwienieję się. Kamil patrzy na nas, ale nie rozumie o co chodzi. W sumie nie dziwię się. Maciek przedstawiając mnie, nie powiedział, kim dla niego jestem. Każdy mógł pomyśleć co chciał, a założę się, że wszyscy chłopcy pomyśleli tylko o jednym. W sumie nie dziwię się, Maciuś i pierwsza dziewczyna. I nawet może zachowujemy się czasami jak para. Dla nas to się wydaje banalne i wiadome, że nie jesteśmy razem. Ale dla innych to nie jest proste, zwłaszcza dla takich wariatów, jak kadra polska.
- Nie jesteśmy razem i nie byliśmy nigdy. A myślę też, że nigdy nie będziemy. – mówię spokojnie, chociaż, że ciężko mi powstrzymać się od śmiechu
Kamil patrzy na nas i chyba dopiero do niego dociera z czego się śmieliśmy. W sumie, to on też przecież się śmiał. Ale to już mniejsza o to.
- Pasowalibyście do siebie.
Ile nam osób to już powtarzało, to ja nie wiem. Po dziesięciu przestałam liczyć. W każdym razie, dużo.
Kamil patrzy na nas, a ja czuję się głupio. Ale tylko troszkę.
- A co to za flirty bez mnie? – słyszę głos Dawida
Śmieję się, Maciek też, a Dawid podaje mi kawę z lotniskowego automatu. Znowu łapię się na tym, że zapomniałam o mojej dolegliwości. Ale to dobrze. I mam nadzieję, że spędzę tak cały pobyt w Engelbergu. Że zapomnę o wszystkim. O rodzicach, co może niezbyt dobrze brzmi, bo próbują mi zapewnić wszystko, co chcę i nie jest im łatwo. Kocham ich, ale przez najbliższe dni nie chcę myśleć „a co powiedziałaby mama”, „nie mogę tego zrobić, bo mama mi nie pozwala”. Teraz mogę wszystko, bo przecież rodzice nie widzą. I się na pewno nie dowiedzą ;) O Maćku to nie zapomnę. Nawet jakbym chciała, to o nim nie zapomnę. Bo on nie pozwoli, żeby ktoś o nim zapomniał. Zresztą, przecież jestem tutaj z nim i dzięki niemu. Więc nie powinnam zapomnieć.

Dawid siada koło mnie i kładzie swoją rękę na moje udo. Coś czuję, że to nie będzie tylko normalny wyjazd na oglądanie skoków.

--

Siedzę już na pokładzie samolotu. Obok mnie Maciek, a z drugiej strony Dawid. A ile czasu oni się kłócili, kto siada na tym drugim miejscu, to ja nie wiem. Najpierw był plan, żebym ja usiadła między Kamilem, a Dawidem. O oczywiste jest, że ja na środku. Ich oficjalnym wyjaśnieniem do tego było to, że jestem dziewczyną, a oni są dżentelmenami i nie pozwolą, żeby coś mi się stało od strony okna, albo ewentualnie od strony innych pasażerów. I tak wiem, że powód był inny. Jako, że jestem jedyną dziewczyną w teraźniejszej kadrze, to korzystają z tego i latają za mną ciągle. Już na lotnisku, Dawidek mi kawusię nosił, Janek ciasteczka, Krzysio piernik swojej mamy. Już wszyscy szczęśliwi, zadowoleni, siedzimy na swoim miejscu. Gdy raptem w Maćku odzywa się instynkt opiekuńczy i drze się na cały samolot, że to on musi siedzieć obok mnie. A za nim biegnie oczywiście Piotrek. Kłócili się na cały samolot, stewardessa przychodziła z trzy razy powiedzieć, że zaraz start. I Maciek to już dopiął swego i wykurzył Kamila z miejsca i usiadł obok mnie szczęśliwy jak nie wiem co. Mi to się niezbyt uśmiecha, bo z Kamilem bym przynajmniej pogadała, poznała go, a Maćka to ja już nie muszę poznawać. No i siedział Maciek koło mnie, a nad nim stał Piotrek. I namawiał go, żeby zmienił zdanie, że on nie chce siedzieć sam, żeby go Maciek nie zostawiał. Ale Maciek był uparty, to Pietrek podszedł do Kubackiego i namawiał go, żeby się zamienić. Ale Kubacki się nie poddawał i ciągle mu odmawiał. Piotrek już zaczynał nawet płakać, błagać na kolanach, Kruczek przybiegł i starał się rozdzielić ich. A Piotrek nawet próbował go przekupić, obiecał oddać Dawidowi wszystkie Mannery, które kiedyś mu ukradł. Uśmiałam się z tej sytuacji tak bardzo, że aż się popłakałam. Widziałam, że wszyscy pasażerowie też ledwo tłumili śmiech. Później przyszła stewardessa, Piotrek chciał żeby ona namówiła Dawida. A później Łukasz się wkurzył i krzyczał przez śmiech.
- Piotrek, siadaj gdzie siedziałeś!
- Aleee…  Z kim ja mam siedzieć, ja bez Maćka nie umiem.
- Lepiej bądź cicho! Albo do Kontynentala Cię wyślę!
Dopiero to poskutkowało, Piotrek usiadł za nami (ale rzeczywiście daleko ma do Maćka. Jak oni sobie poradzą bez siebie w dalszym życiu?? ), pokazał do Kota głupią minę, a chwilę później samolot startował. Jeszcze tylko Maciek pobiegł do pilota lub kogoś innego z załogi i zapytał, czy na pokładzie jest lekarz. Jak wrócił, nie był za bardzo zadowolony, więc podejrzewam, że kogoś takiego tu nie ma. To nawet lepiej. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że tak jest lepiej.
Więc siedzę sobie między Maćkiem i Dawidem. Jest super. Dawid pokazuje mi swoje zdjęcia na smartfonie, a Maciek szepcze coś ciągle do tyłu. I że my tego niby mamy nie słyszeć.
Tak mnie Dawid zauroczył tymi wszystkimi zdjęciami, że aż kładę głowę na jego ramieniu, Czuję zapach jego szamponu do tych bujnych loczków, a on patrzy na mnie. Uśmiecham się do niego i czerwienię się. Lubię ten jego uśmiech. Mimo, że nie znam go długo, polubiłam go od razu. Między innymi właśnie za ten uśmiech. Czuję się, jakbyśmy się znali już tak długo, jak chociażby ja z Maćkiem.
Dowiaduję się od Amorka różnych nowych informacji o nim i o całej kadrze. Wiem, że Dawid ma dziewczynę, która ma ciągłe problemy z chorą zazdrością o jego fanki. Kamil jest uzależniony od ciągłych rozmów z Ewą, o której dowiedziałam się już tyle, że aż bardzo chcę ją poznać. Ale o tym wszystkim to już wiedziała od Maćka.
Dawid zmienia swój głos w szept i opowiada mi o Maćku. Tego nie dowiedziałabym się od Kota, bo jego ambicje nie pozwalają. To znaczy, zawsze widzę w telewizji, że po każdym skoku jest niezadowolony, strzela fochy. Kilka razy próbowałam z nim pogadać na ten temat, żeby nie udawał ciągle obrażalskiej księżniczki, żeby uważał, bo chore ambicje mogą mu zaszkodzić. Ale nie wiedziałam nigdy aż tylu rzeczach, co mi powiedział Dawid.
- Jak już macie obgadywać, to może troszkę ciszej, co?
Śmieję się i odchylam głowę od Dawida. Przybliżam się do Kota i całuję go w czółko.
- Nie denerwuj się kotek.
- Tylko na zawodach, to bez żadnych głupich pomysłów. Wiesz o co mi chodzi.
Wiem. Maciek przed wyjazdem mi mówił, żebym się w żadnym nie zakochiwała, żebym żadnemu nie dawała żadnych nadziei. Przyjęłam to do wiadomości. Bo po co się zakochiwać i najpierw ranić siebie. Albo co gorsze, po co komuś dawać jakieś nadzieje, sprawiać, żeby się zakochał, jeśli wiadome, że ja niedługo umrę? Bez sensu. Tym bardziej, że jest to mój jednorazowy wyjazd. Już nigdy więcej się nie spotkamy, prawdopodobnie. Chociaż i tak nikt by się nawet nie próbował we mnie zakochać. Do tych najpiękniejszych to ja nie należę. Wychudzone, krzywe nogi. Włosy zawsze spięte w wysokiego, niechlujnego koczka. Przeważnie bez żadnego makijażu. A na sobie zawsze legginsy, ewentualnie rurki plus zwykła koszulka i duży, ciepły sweter lub bluza. Taka zwyczajna dziewczyna, których milion na ulicy. Nie zwróciłaby niczyjej uwagi. Mimo to, myślę, że pozytywnie nastawiona do świata, który niestety, niedługo jej się skończy. Ale staram się nie myśleć o tym za często. Tak musi być i tak będzie. Ja tego nie zmienię, nikt tego nie zmieni. Już się nawet do tego przyzwyczaiłam.
Mówię do Dawida, że dokończymy rozmowy w jego pokoju. Po cichu się spikniemy i przegadamy kilka godzin. Tylko mam nadzieję, że Maciek nie będzie co dziesięć minut przychodził do mojego pokoju i sprawdzał, co się ze mną dzieje. Pewnie będzie zajęty Piotrusiem, będą opowiadać co robili każdej sekundy ich rozłąki i co kto wtedy myślał.
Opieram się o ramię Maćka i czuję, że ogarnia mnie sen. No tak, zapomniałam. Jestem chora i lekarze mi ciągle powtarzają, że mam dużo odpoczywać, nie przemęczać się. Wykonuję to posłusznie. Nawet jakbym nie miała takiego nakazu, to dużo bym odpoczywała, leniuchowała, spała itp. Bo jestem leniem i śpiochem. Nigdy nie umiem się wyspać i jeszcze nie wiem, że najbliższe dni zwalą mój sen z nóg. Nawet nie będę myślała, żeby pójść spać, bo będę miała dużo lepsze rzeczy do roboty. Ale to przyszłość. Teraz mówimy o teraźniejszości.

--
Wciągam swoją walizkę na schodki. Że też nie mogli wybudować tu jakiegoś wjazdu na kółka walizki? Widzę, że wszyscy się z tym męczą. Tylko, że ja mam lepiej, bo nie mam ze sobą kombinezonów, miliona czapek i innych ciuchów – w wypadku Maćka, lub tony wafelków – w wypadku Dawida.
Wchodzę do holu, za mną Maciek i Dawid, którzy od wylądowania, nie odstępują mnie na krok. A wiadomo, jak Kot, to i Żyła. Wokół mnie widzę nowoczesny styl, wiązany z klasycznym. Ach, zapomniałam wspomnieć, że kiedyś moim marzeniem było zostać architektem wnętrz. I znałam się na tym. Ale prędkość, z jaką umierałam, nie pozwoliła mi, ani na realizację planów, ani nawet na edukowanie się w tym kierunku.
- Maciek z Piotrkiem. Janek z Kamilem. Krzysiek z Dawidem. – słyszę głos Łukasza i sama kieruję się do recepcji, by odebrać swoje klucze.
Jak się okazało, mam pokój dwa piętra wyżej niż moi koledzy. Nawet mnie to cieszy, bo to oznacza rzadsze naloty Maćka na mój pokój. Ale oczywiście on nie może tego zrozumieć, ani wytrzymać. Uczepił się recepcjonistki i powoli, ale groźnym tonem tłumaczy jej, że ja nie mogę być tak daleko od nich. Czasem nawet krzyknie. Recepcjonistka robi się czerwona, a ja odciągam Kota i zapewniam go, że ja będę jego odwiedzać, że mi to nie przeszkadza, że będzie dobrze i żeby zluzował się trochę. Pomaga. Jednak ja wiem, jak działać, gdy się zdenerwuje. Mimo, że wygląda wtedy tak uroczo, to można się też go bać.
Wjeżdżam windą z chłopakami, oni wychodzą dwa piętra niżej. Maciek żegna się ze mną, jakbyśmy nigdy więcej mieli się nie zobaczyć. Ja jadę wyżej. Razem ze mną jakiś facet. A patrzy się na mnie jakby chciał mnie, co najmniej, rozebrać. Na szczęście winda szybko się porusza, więc wychodzę szybko z niej i idę do swojego pokoju. Błądzę, może to nawet dobrze, bo Facet-Chcę-Cię-Rozebrać nie będzie wiedział, jaki mam numer pokoju i nie najdzie mnie w pokoju w środku nocy i nie zgwałci. Jaką ja mam wyobraźnię. Aż się sama siebie boję.
Wchodzę do pokoju 722, a tam czeka na mnie wielkie łóżko, plazma, szampan i truskawki oraz pięknie wyglądające, i zapewne smakujące, ciasteczka. Oczywiście najszybciej dopadam ciasteczek, bo szampana, to ja sama nie mam zamiaru pić. Nie ma co, Maciek postarał się, jak rezerwował ten pokój. Oczywiście zapłacił sam. Tym razem tylko połowę, ale i tak zapłacił.
Siadam na łóżko i rozpakowuję się. Wyjmuję swój aparat, z którym nie rozłączam się nigdy. Bo jeszcze zapomniałam powiedzieć, ale zajmuję się fotografią. Nie profesjonalnie, ale zdążyło mi się kilka razy wygrać jakiś konkurs, albo coś w tym stylu.
- No cześć, piękna.

------
Jakoś wszystko mi się wolno toczy więc musiałam połączyć dwa rozdziały :) Do zobaczenia :) Nie wiem, jak długo pociągnę z wiedzą, że czyta mnie jedna osoba.

piątek, 7 listopada 2014

2. No tak, jak mogłabym zapomnieć..

Ja naprawdę nie wiem, co mi się przyda na skokach. Naprawdę tego nie wiem. Mam za dużo tych wszystkich ubrań, butów i innych pierdółek. W końcu jestem Skazana, więc rodzice zgodzą się na wszystko, co zechcę. Nie ukrywam, że często tego używałam. Może nie jest to odpowiednie, ale w końcu raz się żyje, prawda? A w moim przypadku, to na dodatek, krótko się żyje, więc trzeba korzystać w pełni.
Lubię nazywać siebie „Skazana”. Słowo depresyjne. W domu i przy rozmowie z Maćkiem to często tak mówię na siebie. Oni już się przyzwyczaili, ale pewnie gdybym tak powiedziała w szkole, czy na mieście, to ludzie wzięliby mnie za chorą psychicznie, sory. „Przecież to słowo jest depresyjne, tylko się dołuję mówiąc tak na siebie”. Mimo wszystko, właśnie daje mi takie poczucie, że ja jeszcze żyję.

Jeszcze walizka się nie domyka. Siłuję się z tym zamkiem, siłuję i nadal nie dam rady. Łzy cisną mi się do oczu, kiedy wreszcie coś poszło.
Wstaję, patrzę z dumą. Nie no. Jeszcze rękawiczki. Ja już odpadam, nie dam rady. Zaraz się popłaczę po prostu.

--- 
Nakładam czapkę, kurtkę i szalik, a mama podchodzi i otula mnie nim jeszcze mocniej.
- Przecież nie jest tak zimno, mamo.
- Nigdy nie ufaj takiej pogodzie.
No tak, jak mogłabym zapomnieć. Przecież pogoda w tym okresie jest zdradliwa, w każdym momencie może Cię przewiać, możesz zmarznąć. Ale tym, że jest komuś gorąco, że poci się, to nikt się nie przejmuje. Ważne, żeby nie ufać pogodzie bo jest zdradliwa.
Maciek uspokajająco położył rękę na moje ramię, bo widzi, że powoli się wkurzam. Czuję, że się uśmiecha. Dlatego ja też się uśmiecham. W końcu moje marzenie się spełni. Ciekawe, jak przyjmą mnie jego koledzy, jaka będzie atmosfera, czy kogoś poznam. Milion pytań, a na razie żadnej odpowiedzi.
Mama podchodzi do mnie, w oczach ma łzy. Całuje mnie w czoło, w policzki. Przytula, a ja czuję, że jest mi jeszcze bardziej gorąco. Odwzajemniam uścisk i biorę walizkę. Wychodzimy, ale zatrzymuje nas jeszcze jej głos.
- Uważaj na siebie kochanie. Pamiętaj o swoim stanie. – Ja właśnie chcę o nim zapomnieć… - Maciek, proszę Cię, opiekuj się nią.
Wychodzimy, a tam widzę tatę. Przytula się do mnie, a w ucho szepcze, żebym się dobrze bawiła. O, wreszcie jakiś, kto nie dramatyzuje tak bardzo. Już Cię kocham bardziej, Tato!
Wsiadamy do Maćka Hondy, a ja mogę odsapnąć od czułości rodziców. Maciek rusza, powoli, żeby dać jakieś pozory normalności dla rodziców, którzy na pewno stoją przy oknie. Gdy tylko skręca w inną drogę, rozpędza się, włącza głośno nasze ulubione piosenki i razem śpiewamy na cały głos. Tu nie ma żadnego oporu, żadnego wstydu.
Maciek kładzie rękę na moje kolano i patrzy mi w oczy. Uśmiecha się najsłodziej, jak to on potrafi.
Słyszę te słowa w wykonaniu Stevie'go Wonder'a i uśmiecham się, bo jest to jedna z moich ulubionych piosenek. Kot patrzy mi w oczy, a ja śmieję się głośno. Nawet bardzo głośno. I oczywiście wiem, że on mnie kocha. Jako przyjaciółkę. Na nic więcej nie liczę, nigdy nie liczyłam i nawet nie chcę liczyć.
Dojeżdżamy do domu Maćka, skąd on bierze tylko swoją walizkę pełną czapek, koszulek i innych ciuszków z mnóstwem nalepek, reklam i innych naszywek sponsorów młodszego z Kociaczków. Dużo firm zgłasza się do niego, żeby sponsorować go, bo wszyscy wiedzą, że on lubi się przebierać, dobrze ubierać, milion nastolatek patrzy na jego ciuchy (chociaż te nastolatki to myślą bardziej, jak on wygląda bez nich, niż patrzą na jakiekolwiek naszywki od sponsorów, ale mniejsza o większość), ale też założę się, że starsze kobiety, zamężne, też patrzą na niego i jego odzież.
Przyszedł Kuba i uśmiechnął się do mnie tym swoim uśmieszkiem. Nadal nie zapomniałam, jak próbował kiedyś mnie wyrwać. Starał się, starał, zarywał, zapraszał na jakieś kolacyjki. A gdy zobaczył mnie z Maćkiem, jak on trzyma mnie za rękę, to poczerwieniał cały. Maciek mi mówił, że słyszał jak płakał później. A niby taki starszy od Maćka. Teraz staramy się o tym zapomnieć, ale jak go widzę, śmieję się pod nosem. Założę się, że on też nie zapomniał. Witam się z nim, a na jego twarzy pojawia się smutek.
- Ja se pojadę do Engelbergu, a Ty Kubusiu skacz w kontynentalach! Będę trzymał kciuki za Twoje dobre wyniki i skoki!
Młodszy Kot wysyła starszemu buziaczka i szybko wybiega z domu. Za nim biegnie Kuba i gdy go dogania, wrzuca w śnieg. Nie mogę się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć śmiechem, bo Maciek wygląda tak uroczo, jak jest od stóp, do głów cały w śniegu. Kuba otrzepuje ręce i cieszy się, gdy później otrzymuje śnieżkę prosto w tył głowy – od mnie. Jest pewny, że to Maciek, dlatego szykuje się już do kontry.
- No chyba Aniusi to Ty nie będziesz bić, Kocie Morderco!
Kuba odrzuca śnieg, a my śmiejąc się, idziemy w stronę samochodu. Słyszę, że Kuba biegnie do mnie, a później nie mam już gruntu pod nogami. Śmieję się i znowu zapominam o chorobie. Właśnie dlatego ich kocham. Za to, że nie przypominają mi, co ze mną jest, że jak już jesteśmy razem we trójkę, to wszyscy jesteśmy jakby tacy sami, że nie zwracają uwagi na mój stan. Oczywiście, martwią się o mnie, ale przecież tacy wariaci nie są nigdy smutni. Nawet na pogrzebie ich jakiejś dalekiej babci, stroili do siebie jakieś głupie miny. Ledwo powstrzymywali się od śmiechu. Przecież z nimi dzień bez żartów jest dniem straconym i myślę, że tak samo będzie z całą kadrą polskich skoczków narciarskich. Maciek mi nie raz opowiadał, że wszystkie inne kraje to sami smutasy, że nie umieją się bawić.
- Tylko się tam nie zakochaj.
No tak, oczywiście znowu Maciek. Bardzo często tak żartuje w kierunku Kuby, więc już się przyzwyczaiłam. Kuba chyba też, ale nadal się strasznie wkurza.
- Zabiję Cię. Jak wrócisz, to Cię zabiję. Zabiję, po prostu Ci to obiecuję.
Odstawia mnie na ziemię, a Maciek otwiera mi drzwi od taksówki. Odstawia walizkę i wsiada od drugiej strony. Otwieram okno, a Kuba podchodzi. Całuję go w policzek, a on cieszy się jak dziecko. Następnie okno otwiera Maciek, a Kuba przechodzi tam. Maciek nadstawia policzek, a starszy krzywi się z obrzydzeniem. Wreszcie przybijają sobie piątki, a kierowca startuje ze śmiechem.
Gdy Kuby już nie widzieliśmy, Maciek przybliża się do mnie i nadstawia policzek. Pokazuje palcem, a ja patrzę na niego, jak na idiotę.
- No co, na dobrą drogę. Przecież nikt nie chce, żeby coś się stało.
Dla mnie to już mniejsza o to, kiedy umrę, ale prawda, nie chcę, żeby coś się nam stało. Po pierwsze, Maciek. On ma jeszcze przed sobą szmat życia. Nie chcę, żeby on opuścił ten świat.
Po drugie, teraz jadę, żeby spełnić marzenia. Swoje, Maćka. Nie chcę więc, żeby coś się stało. Na prawdę nie chcę.

Dlatego więc śmieję się i całuję też jego.

--------------------------------------------------------
Coś wychodzi, że krótkie wychodzą te rozdziały. Ale czytelników też mało. :( Rozpowszechniajcie, jak chcecie, jak możecie. Nie przeszkadza Wam taka długość?
Buziaki :*

piątek, 31 października 2014

1. Jestem granatem

- Nie Ania! Przykro mi, ale wiesz, że nie możesz!
Słyszę to po raz kolejny. Każdy mi to powtarza : mama, tata, lekarz, nawet babcia. Mimo to, nie odpuszczę. Razem z Kotem będziemy każdemu po kolei wiercić dziurę w brzuchu, aż do jakiegoś skutku.
- Przecież sama mi mówiłaś, żebym się rozerwała! Każdy z nas wie, że zostało mi mało czasu.
Wzrok Dębskiej powoli łagodneje. Może się udać.
- Mamo, proszę Cię. Przecież wiesz, że to moje marzenie.
Rodzicielka pokazuje, żebym podeszła do niej. Robię to, a ona otacza mnie ramieniem i skrada pocałunek na czole.
- Zobaczę, co da się zrobić.
- Jeeee!

Śmieję się, piszczę, skaczę, przytulam się z mamą, następnie z Maćkiem. Jestem cała w skowronkach. Już nawet zapomniałam, że jestem chora. Prawie zapomniałam, bo w jakimś momencie poczułam ból. Skrzywiam się lekko, ale nie daję po sobie nic znać, bo to mogłoby zepsuć wszystko.

 ----
Siedzę na miejscu pasażera i patrzę na mijane przez nas samochody. Każdy w środku ma swoje problemy. Może jest też ktoś, kto ma taką samą przyszłość jak ja. Trochę mnie to podnosi na duchu, ale na krótko. Nie wiadomo, co powie lekarz. Razem z mamą wcześniej ustaliłyśmy nawet, że pojedziemy do specjalisty, który ma dobre opinię. Pomińmy lepiej fakt, że jest on naszym bardzo dobrym znajomym. Bo przecież nie można wywierać presji na lekarzach, ani nic...
Właściwie to mi się nudzi. Musimy jechać aż do Gdańska. Próbowałam namówić mamę, żebym to ja prowadziła, ale się uparła. Przecież nie stracę kontroli nad kierownicą. Mam prawo jazdy od kilku lat, mimo to, uważam, że lekcje taty i brata się na coś przydały. Jednym słowem, skromnie powiem, że kieruję bardzo dobrze. Ale wiadomo, jak to jest z mamami. Tybardziej tymi, które mają śmiertelnie chore dzieci.
Dojeżdżamy na miejsce. Boję się coraz bardziej. Jedno zdanie, słowo może przekreślić wszystko. Każde moje i Maćka marzenie. Co do Maćka, to nie ma go ze mną. Nie mam mu tego za złe, bo przecież nie jestem najważniejsza. Wiem przecież, jak mocno jest zajęty. Mimo to, podczas drogi, rozmawialiśmy ponad godzinę. No tak, kto bogatemu zabroni?
Wyszłam z samochodu, mama uśmiechnęła się do mnie i weszłyśmy do budynku. Siedzę na krześlę i jak dziecko macham nogami. Jako, że jest to poradnia prywatna, w kolejce nie ma ludzi. Czekam, aż Artur się pojawi. Wreszcie wychodzi z gabinetu i uśmiechając się, zaprasza nas do niego.
Na początku nie chciałam, żeby mama szła tam razem ze mną. Przecież już jestem dorosła, poradzę sobie, bla bla bla. I tak wyszło tak, jak chciała Dębska. Zresztą, tak jest zawsze. Może to nawet dobrze, bo gdybym miałą tam wchodzić sama, to przyrzekam, że odwaga by mnie opuściła.
Podnoszę się z niewygodnego krzesła, mama robi to samo. Jeszcze przed wejściem zatrzymuję się. Biorę kilka głębokich wdechów i zamykam drzwi za mamą i mną.
Na początku niezobowiązująca gadka, jakieś ploteczki. Teraz mama przedstawia moją sytuację. Czuję się właściwie jak dziecko, które nie umie się wysłowić, wstydzi się odezwać lub powiedzieć cokolwiek na swój temat.
Artur wstaje i podchodzi do okna. Właśnie się zastanawia, czy nie będzie to żadne ryzyko. Czy wystarczy mi sił. A zapewne najbardziej, czy umie przeciwstawić się mojej matce. Przecież jej nikt nie umie odmówić, więc Artur zapewne też.
Odchodzi od okna i uśmiechnięty zwraca się w naszą stronę.
- Zrób tylko najpotrzebniejsze badania.
Podnoszę się z krzesła i szybko biegnę do znajomego. Ściskam go z całych sił, śmiejąc się głośno. Próbuje się bronić, ale w końcu to ja jestem córką Marianny Dębskiej.
Dziękuję Arturowi i cała rozpromieniona wychodzę z gabinetu, a za mną mama. Słyszę tylko, żeby została, więc siedzę na krześle i czekam. Czekam, czekam, czekam. Zdążyłam już nawet zadzwonić do Maćka, później napisać kilka smsów też do niego. Próbuję nie podsłuchiwać ich rozmowy, ale tak się nudzę, że nie mogę się powstrzymać.
- Musisz obiecać, że będzie na siebie uważać. Teraz jest dobrze, ale w każdym momencie może się pogorszyć. Z kim ona jedzie na te skoki?
- Z Maćkiem. Zachowują się jakby byli ze sobą. Ania zapewnia mnie, że to jest tylko jej przyjaciel, ale czy tak się zachowują przyjaciele, to nie wiem. W każdym razie, ufam mu i wiem, że się nią zaopiekuje.
No tak, dziewczyna z białaczką = istota, którą trzeba się opiekować. Ludzie! Przecież ja nie jestem jakimś dzieckiem! Może mam tą białaczkę, ale jeszcze nie umieram! Podkreślając słowo JESZCZE.
Mama wyszła z gabinetu, a ja szybko się podniosłam. Cieszę się, że mogę pojechać do Engelbergu, ale jestem też zła za to, jak wszyscy mnie traktują.
Wsiadłam do samochodu. Tym razem nie kłóciłam się, kto prowadzi. W moim stanie jest możliwość, że nie skupiłabym się na drodze. Siedzę więc uśmiechnięta od ucha do ucha i myślę. O Maćku, o rodzicach, o tym, jak oni będą żyć, gdy ja już nie będę.
Jestem granatem. Jestem granatem, który wybucha i rani wszyskich wokół siebie. Źle jest mieć białaczkę, ale jeszcze gorzej być rodzicami dziecka chorego na białaczkę. Wyobrażam sobie, jak mama się załamie, zamknie w sobie. Tata będzie chciał ją chronić jej, ale wszystko na nic. Wieczorami nie będzie radości w całym domu. Będzie głucho, pusto i gdyby nie ciągły, histeryczny płacz, panowałaby też wieczna cisza.
Sąsiedzi będą mieli nowy temat do plotek i na każdym kroku będą opowiadali sobie, jacy to Dębscy są biedni, jakiego mają pecha.
Maciek. A Maciek? Jak to przyjmie? On mnie kocha, kocha mnie mocno. Codziennie czuję się jakbym była jego siostrą, czasami zachowujemy się jakbyśmy byli parą. Tak, to prawda co mama mówiła w gabinecie Artura. Mamy czasami tak dzień, gdy chcielibyśmy się kochać, chcielibyśmy ciągle przy sobie być i poczuć, co to jest miłość prawdziwa. Myślę, że jak umrę, on też się załamie. Nie wiem jakie to uczucie, gdy nie tracisz osobę, z którą rozmawiałeś codziennie, na której mogłeś naprawdę polegać. Nie wiem i nie dowiem się. Tylko Maciek będzie skazany, żeby to przeżyć. I szczerze mu współczuję. Ale on jest silny. Silny i młody. Wie czego chce w życiu. Po kilku dniach smutku przyjdzie chęć do działania. Nie porzuci skoków, nigdy nie ich nie porzuci. Za dużo dla niego znaczą. Za dużo wyrzeczeń, za dużo potu, za dużo ambicji. Zresztą wie, że ja bym tego z pewnością nie chciała.
-----------------------------
W rozdziale dużo przemyśleń, pokazane o czym myśli osoba chora. Dużo tekstów zapożyczonych z "Gwiazd naszych wina" Tak swoją drogą, polecam mocno :) Co myślicie o rozdziale? 

piątek, 24 października 2014

Prolog

Cześć, jestem Ania. Ania Blondynka, Ania Mała, Ania Kochana. Ale najbardziej – Ania Skazana-Na-Śmierć. Tak, jestem chora. I tak, jest to potocznie nazywana przez Was białaczka. Według lekarzy – ostra białaczka szpikowa. Cokolwiek to znaczy, dla mnie znaczy tylko jedno. Czekanie na prawidłowego dawcę, remisja.
Mimo wszystko, mam marzenia. Leżąc w szpitalnym łóżku mam mnóstwo czasu, żeby przemyśleć wszystko, posnuć wielkie plany, które i tak nigdy nie dojdą do skutku. Próbowałam robić listy tego, co chcę zrobić zanim umrę. Przecież każdy tak robi, więc ja też muszę : „Spędź ten ostatni czas, jak najlepiej”, „Rozerwij się” – czy niektórzy nie rozumieją, że Skazani-Na-Śmierć szybko tracą całą swoją werwę, zapał, kończy im się chęć na cokolwiek? Pomijając fakt, że większości brakuje odwagi na niektóre punkty z swojej listy, to mimo wszystko, ja też próbowałam je stworzyć. Ale ciągle kończyło się na tym, że szukam jedynie spędzenia mojego pozostałego czasu z osobami, które nie litowałyby się nad mną, tak jak robią to chociażby moi rodzice.
Więc żyję sobie spokojnie, z pewnością, że nic ciekawego mnie już w życiu nie spotka. Każdy dzień spędzam z rodzicami przy telewizorze, oglądając durne polskie seriale lub leżąc bezruchu na łóżku. Rodzice, żebym miała więcej czasu dla siebie, wypisali mnie ze szkoły. Nie mam im tego za złe, tymbardziej, że nie sądzę, by ktoś wytrzymał ciszę, jaką stwarzam wokół siebie.
Miasteczko, w którym mieszkam, jest przepełnione plotkami. Zresztą chyba jak każde polskie miasteczko. Nieraz słyszałam, jak rodzice rozmawiali między sobą o tym, co sąsiedzi mają o mnie do powiedzenia. Bez sensu. Że mnie ma to obchodzić?
Właściwie, to mam jeszcze nadzieje, ale tylko z powodu jednego faceta. Mój przyjaciel, najlepszy jaki kiedykolwiek miałam. Mimo studiów, swojej pasji i innych spraw prywatnych, wydaje mi się, że spędza ze mną swój każdy wolny czas. Może to dla mnie tak się tylko wydaje, może to dlatego, bo ja żyję z nim prawie codziennie. Jest w moich myślach, jest w telewizji, gdy zaciskam za niego kciuki, jest w słuchawce telefonu. Jest zawsze. Kocham go.
A gdy dzisiaj przyszedł do mojego mieszkania, jeszcze nie wiedziałam, że to będzie wyjątkowa wizyta. Właściwie, to dzisiaj mam dzień, w którym choroba mocno daje się we znaki. Ale jak widzę go, cały ból mija.
- Witam moją Anię. – oparł się o framugę drzwi i wpatruje się swoimi brązowymi oczami w moją sylwetkę. Nie wyglądam zachęcająco. Legginsy, różowe kapcie z króliczkami i wyciągnięta bluza. Na głowie bylejaki kok, a oczy podgrążone po bezsennej nocy. Nie przejmuję się jednak tym.
Uśmiecham się szeroko, szeroko. Piszczę lekko i podbiegam do niego. Wtulił mnie w swoje ramiona, a ja poczułam się tak, jak miesiąc temu, gdy widzieliśmy się ostatni raz.
- To skoro tak, to mam niespodziankę.
Spojrzałam na niego, a później na rękę, którą szperał w plecaku. Jego czarne włosy opadły na czoło, a na twarzy wisi uśmiech. Wreszcie znalazł, a ja spojrzałam na rękę, w której trzyma świstek papieru.
- Zabieram Cię na skoki kochanie.

Coś mi się tak zdaje, że to nie jest jakiś zwykły świstek.

-------------------------------

Tak wygląda to, co chcę stworzyć. Pewnie się domyślacie, a raczej na pewno się domyślacie, (o ile ktoś to wgl przeczyta. ) kto jest tym głównym bohaterem razem z Anią. 
Rozdziały będą raczej krótkie, chyba że będę rzadziej dodawała, to będą dłuższe :)
Do następnego :*