piątek, 31 października 2014

1. Jestem granatem

- Nie Ania! Przykro mi, ale wiesz, że nie możesz!
Słyszę to po raz kolejny. Każdy mi to powtarza : mama, tata, lekarz, nawet babcia. Mimo to, nie odpuszczę. Razem z Kotem będziemy każdemu po kolei wiercić dziurę w brzuchu, aż do jakiegoś skutku.
- Przecież sama mi mówiłaś, żebym się rozerwała! Każdy z nas wie, że zostało mi mało czasu.
Wzrok Dębskiej powoli łagodneje. Może się udać.
- Mamo, proszę Cię. Przecież wiesz, że to moje marzenie.
Rodzicielka pokazuje, żebym podeszła do niej. Robię to, a ona otacza mnie ramieniem i skrada pocałunek na czole.
- Zobaczę, co da się zrobić.
- Jeeee!

Śmieję się, piszczę, skaczę, przytulam się z mamą, następnie z Maćkiem. Jestem cała w skowronkach. Już nawet zapomniałam, że jestem chora. Prawie zapomniałam, bo w jakimś momencie poczułam ból. Skrzywiam się lekko, ale nie daję po sobie nic znać, bo to mogłoby zepsuć wszystko.

 ----
Siedzę na miejscu pasażera i patrzę na mijane przez nas samochody. Każdy w środku ma swoje problemy. Może jest też ktoś, kto ma taką samą przyszłość jak ja. Trochę mnie to podnosi na duchu, ale na krótko. Nie wiadomo, co powie lekarz. Razem z mamą wcześniej ustaliłyśmy nawet, że pojedziemy do specjalisty, który ma dobre opinię. Pomińmy lepiej fakt, że jest on naszym bardzo dobrym znajomym. Bo przecież nie można wywierać presji na lekarzach, ani nic...
Właściwie to mi się nudzi. Musimy jechać aż do Gdańska. Próbowałam namówić mamę, żebym to ja prowadziła, ale się uparła. Przecież nie stracę kontroli nad kierownicą. Mam prawo jazdy od kilku lat, mimo to, uważam, że lekcje taty i brata się na coś przydały. Jednym słowem, skromnie powiem, że kieruję bardzo dobrze. Ale wiadomo, jak to jest z mamami. Tybardziej tymi, które mają śmiertelnie chore dzieci.
Dojeżdżamy na miejsce. Boję się coraz bardziej. Jedno zdanie, słowo może przekreślić wszystko. Każde moje i Maćka marzenie. Co do Maćka, to nie ma go ze mną. Nie mam mu tego za złe, bo przecież nie jestem najważniejsza. Wiem przecież, jak mocno jest zajęty. Mimo to, podczas drogi, rozmawialiśmy ponad godzinę. No tak, kto bogatemu zabroni?
Wyszłam z samochodu, mama uśmiechnęła się do mnie i weszłyśmy do budynku. Siedzę na krześlę i jak dziecko macham nogami. Jako, że jest to poradnia prywatna, w kolejce nie ma ludzi. Czekam, aż Artur się pojawi. Wreszcie wychodzi z gabinetu i uśmiechając się, zaprasza nas do niego.
Na początku nie chciałam, żeby mama szła tam razem ze mną. Przecież już jestem dorosła, poradzę sobie, bla bla bla. I tak wyszło tak, jak chciała Dębska. Zresztą, tak jest zawsze. Może to nawet dobrze, bo gdybym miałą tam wchodzić sama, to przyrzekam, że odwaga by mnie opuściła.
Podnoszę się z niewygodnego krzesła, mama robi to samo. Jeszcze przed wejściem zatrzymuję się. Biorę kilka głębokich wdechów i zamykam drzwi za mamą i mną.
Na początku niezobowiązująca gadka, jakieś ploteczki. Teraz mama przedstawia moją sytuację. Czuję się właściwie jak dziecko, które nie umie się wysłowić, wstydzi się odezwać lub powiedzieć cokolwiek na swój temat.
Artur wstaje i podchodzi do okna. Właśnie się zastanawia, czy nie będzie to żadne ryzyko. Czy wystarczy mi sił. A zapewne najbardziej, czy umie przeciwstawić się mojej matce. Przecież jej nikt nie umie odmówić, więc Artur zapewne też.
Odchodzi od okna i uśmiechnięty zwraca się w naszą stronę.
- Zrób tylko najpotrzebniejsze badania.
Podnoszę się z krzesła i szybko biegnę do znajomego. Ściskam go z całych sił, śmiejąc się głośno. Próbuje się bronić, ale w końcu to ja jestem córką Marianny Dębskiej.
Dziękuję Arturowi i cała rozpromieniona wychodzę z gabinetu, a za mną mama. Słyszę tylko, żeby została, więc siedzę na krześle i czekam. Czekam, czekam, czekam. Zdążyłam już nawet zadzwonić do Maćka, później napisać kilka smsów też do niego. Próbuję nie podsłuchiwać ich rozmowy, ale tak się nudzę, że nie mogę się powstrzymać.
- Musisz obiecać, że będzie na siebie uważać. Teraz jest dobrze, ale w każdym momencie może się pogorszyć. Z kim ona jedzie na te skoki?
- Z Maćkiem. Zachowują się jakby byli ze sobą. Ania zapewnia mnie, że to jest tylko jej przyjaciel, ale czy tak się zachowują przyjaciele, to nie wiem. W każdym razie, ufam mu i wiem, że się nią zaopiekuje.
No tak, dziewczyna z białaczką = istota, którą trzeba się opiekować. Ludzie! Przecież ja nie jestem jakimś dzieckiem! Może mam tą białaczkę, ale jeszcze nie umieram! Podkreślając słowo JESZCZE.
Mama wyszła z gabinetu, a ja szybko się podniosłam. Cieszę się, że mogę pojechać do Engelbergu, ale jestem też zła za to, jak wszyscy mnie traktują.
Wsiadłam do samochodu. Tym razem nie kłóciłam się, kto prowadzi. W moim stanie jest możliwość, że nie skupiłabym się na drodze. Siedzę więc uśmiechnięta od ucha do ucha i myślę. O Maćku, o rodzicach, o tym, jak oni będą żyć, gdy ja już nie będę.
Jestem granatem. Jestem granatem, który wybucha i rani wszyskich wokół siebie. Źle jest mieć białaczkę, ale jeszcze gorzej być rodzicami dziecka chorego na białaczkę. Wyobrażam sobie, jak mama się załamie, zamknie w sobie. Tata będzie chciał ją chronić jej, ale wszystko na nic. Wieczorami nie będzie radości w całym domu. Będzie głucho, pusto i gdyby nie ciągły, histeryczny płacz, panowałaby też wieczna cisza.
Sąsiedzi będą mieli nowy temat do plotek i na każdym kroku będą opowiadali sobie, jacy to Dębscy są biedni, jakiego mają pecha.
Maciek. A Maciek? Jak to przyjmie? On mnie kocha, kocha mnie mocno. Codziennie czuję się jakbym była jego siostrą, czasami zachowujemy się jakbyśmy byli parą. Tak, to prawda co mama mówiła w gabinecie Artura. Mamy czasami tak dzień, gdy chcielibyśmy się kochać, chcielibyśmy ciągle przy sobie być i poczuć, co to jest miłość prawdziwa. Myślę, że jak umrę, on też się załamie. Nie wiem jakie to uczucie, gdy nie tracisz osobę, z którą rozmawiałeś codziennie, na której mogłeś naprawdę polegać. Nie wiem i nie dowiem się. Tylko Maciek będzie skazany, żeby to przeżyć. I szczerze mu współczuję. Ale on jest silny. Silny i młody. Wie czego chce w życiu. Po kilku dniach smutku przyjdzie chęć do działania. Nie porzuci skoków, nigdy nie ich nie porzuci. Za dużo dla niego znaczą. Za dużo wyrzeczeń, za dużo potu, za dużo ambicji. Zresztą wie, że ja bym tego z pewnością nie chciała.
-----------------------------
W rozdziale dużo przemyśleń, pokazane o czym myśli osoba chora. Dużo tekstów zapożyczonych z "Gwiazd naszych wina" Tak swoją drogą, polecam mocno :) Co myślicie o rozdziale? 

piątek, 24 października 2014

Prolog

Cześć, jestem Ania. Ania Blondynka, Ania Mała, Ania Kochana. Ale najbardziej – Ania Skazana-Na-Śmierć. Tak, jestem chora. I tak, jest to potocznie nazywana przez Was białaczka. Według lekarzy – ostra białaczka szpikowa. Cokolwiek to znaczy, dla mnie znaczy tylko jedno. Czekanie na prawidłowego dawcę, remisja.
Mimo wszystko, mam marzenia. Leżąc w szpitalnym łóżku mam mnóstwo czasu, żeby przemyśleć wszystko, posnuć wielkie plany, które i tak nigdy nie dojdą do skutku. Próbowałam robić listy tego, co chcę zrobić zanim umrę. Przecież każdy tak robi, więc ja też muszę : „Spędź ten ostatni czas, jak najlepiej”, „Rozerwij się” – czy niektórzy nie rozumieją, że Skazani-Na-Śmierć szybko tracą całą swoją werwę, zapał, kończy im się chęć na cokolwiek? Pomijając fakt, że większości brakuje odwagi na niektóre punkty z swojej listy, to mimo wszystko, ja też próbowałam je stworzyć. Ale ciągle kończyło się na tym, że szukam jedynie spędzenia mojego pozostałego czasu z osobami, które nie litowałyby się nad mną, tak jak robią to chociażby moi rodzice.
Więc żyję sobie spokojnie, z pewnością, że nic ciekawego mnie już w życiu nie spotka. Każdy dzień spędzam z rodzicami przy telewizorze, oglądając durne polskie seriale lub leżąc bezruchu na łóżku. Rodzice, żebym miała więcej czasu dla siebie, wypisali mnie ze szkoły. Nie mam im tego za złe, tymbardziej, że nie sądzę, by ktoś wytrzymał ciszę, jaką stwarzam wokół siebie.
Miasteczko, w którym mieszkam, jest przepełnione plotkami. Zresztą chyba jak każde polskie miasteczko. Nieraz słyszałam, jak rodzice rozmawiali między sobą o tym, co sąsiedzi mają o mnie do powiedzenia. Bez sensu. Że mnie ma to obchodzić?
Właściwie, to mam jeszcze nadzieje, ale tylko z powodu jednego faceta. Mój przyjaciel, najlepszy jaki kiedykolwiek miałam. Mimo studiów, swojej pasji i innych spraw prywatnych, wydaje mi się, że spędza ze mną swój każdy wolny czas. Może to dla mnie tak się tylko wydaje, może to dlatego, bo ja żyję z nim prawie codziennie. Jest w moich myślach, jest w telewizji, gdy zaciskam za niego kciuki, jest w słuchawce telefonu. Jest zawsze. Kocham go.
A gdy dzisiaj przyszedł do mojego mieszkania, jeszcze nie wiedziałam, że to będzie wyjątkowa wizyta. Właściwie, to dzisiaj mam dzień, w którym choroba mocno daje się we znaki. Ale jak widzę go, cały ból mija.
- Witam moją Anię. – oparł się o framugę drzwi i wpatruje się swoimi brązowymi oczami w moją sylwetkę. Nie wyglądam zachęcająco. Legginsy, różowe kapcie z króliczkami i wyciągnięta bluza. Na głowie bylejaki kok, a oczy podgrążone po bezsennej nocy. Nie przejmuję się jednak tym.
Uśmiecham się szeroko, szeroko. Piszczę lekko i podbiegam do niego. Wtulił mnie w swoje ramiona, a ja poczułam się tak, jak miesiąc temu, gdy widzieliśmy się ostatni raz.
- To skoro tak, to mam niespodziankę.
Spojrzałam na niego, a później na rękę, którą szperał w plecaku. Jego czarne włosy opadły na czoło, a na twarzy wisi uśmiech. Wreszcie znalazł, a ja spojrzałam na rękę, w której trzyma świstek papieru.
- Zabieram Cię na skoki kochanie.

Coś mi się tak zdaje, że to nie jest jakiś zwykły świstek.

-------------------------------

Tak wygląda to, co chcę stworzyć. Pewnie się domyślacie, a raczej na pewno się domyślacie, (o ile ktoś to wgl przeczyta. ) kto jest tym głównym bohaterem razem z Anią. 
Rozdziały będą raczej krótkie, chyba że będę rzadziej dodawała, to będą dłuższe :)
Do następnego :*