Leżę w łóżku, umyta, z maseczką na
twarzy. Słyszę pukanie do drzwi.
- Kogo niesie o – patrzę na zegarek –
JEDENASTEJ W NOCY?! Oszaleję z nimi!
Biegnę do łazienki, zmywam maseczkę,
bo przecież nie pokażę się nikomu w takim stanie. Bo jakby to był któryś ze
skoczków, to zaczęłyby się głupie pytania. Bo oni nie są kobietą i nie wiedzą,
co to jest maseczka, do czego służy. Chociaż nie dziwię im się, bo ja jestem kobietą,
a sama wcześniej nie używałam tego. Po prostu, mam zawsze bladą twarz, żadnych
niedoskonałości, można nawet powiedzieć, że moja cera nie potrzebuje tego. Tak
naprawdę, to nigdy mi się nie chciało tracić czasu na takie bzdety. Ani
pieniędzy, które mogłabym wrzucić do skarbonki „Na nowy obiektyw”. A jako, że
mieszkamy w baardzo dobrym hotelu, to ta maseczka leżała z innymi kosmetykami
na szafeczce w łazience. No to skorzystałam, a co mi tam.
Otwieram drzwi, woda cieknie mi z
twarzy, bo wytrzeć się to już zapomniałam. A tu kogo widzę? Tak, Manuela. Stoi
taka sierotka, skruszona. To go zapraszam, już nie będę taka bez serca.
- Przepraszam Cię, Anjiiiaa. Za akcję
w kawiarni i na treningu.
Śmieję się z tego, że przyszedł, że
przeprosił i jak powiedział moje imię. Widzę, że patrzy na mnie jak na idiotkę,
no ale nie mogę się powstrzymać. Ma taką śmieszną minę. Podchodzę do niego i
czuję jego perfumy. Czy on wylał na siebie całą buteleczkę, czy to tylko ja,
tak niebezpiecznie blisko się do niego przysunęłam? Mam chęć przytulić się do
niego. I to robię. Właściwie nie obchodzi mnie, że teraz wpadliśmy po uszy, a
przynajmniej ja. Nie obchodzi mnie, że zaraz uduszę się tymi jego perfumami. I
nie obchodzi mnie to, że wycieram w niego całą wilgoć z mojej twarzy, a on ma
całą mokrą koszulkę, ani to, że ja właśnie stoję w samym szlafroku. Czuję jego
mięśnie pod koszulką i sama mam nadzieję, że on mojego ciała nie czuje. Już na
pewno nie mięśni, bo lekko mówiąc, ja ich nie mam. Kiedyś dbałam jeszcze o
siebie, chodziłam na siłownię, zdrowa żywność, bieganie. Ale niedawno straciłam
do tego chęć, bo przecież i tak niedługo umrę. Powróciłam do swojej dawnej
odsłony i teraz żałuję tego, że zaprzestałam. Przecież wiadome, że lepiej czuć
chudsze i bardziej umięśnione ciało, niż jakiś flak. Ale jakoś się tego nie
wstydzę.
Siedzimy na łóżku i rozmawiamy. Staram
się zapamiętać wszystko, co on mówi, jego barwę głosu, ale też ja opowiadam o
sobie. Omijam wszystkie sprawy związane z moją chorobą, bo już dawno
postanowiłam sobie, że nie wyjawię tego nikomu, chyba że mu już naprawdę zaufam,
choć i nie wiem czy nawet wtedy, powiedziałabym mu.
Dowiaduję się o jego miłościach,
nastroju w kadrze, konflikcie między poszczególnymi skoczkami a trenerem.
Wydaje mi się, że nie powinien mi mówić, o tym wszystkim. Tym bardziej, że już
niedługo ja będę pracowała w teamie ich wrogów. No chyba, że mama się nie
zgodzi. Ale w takiej sytuacji, to nie czekałabym, aż białaczka sama mnie
wykończy, tylko prędzej sama bym się zabiła. Wiem, wiem. Niby jestem dorosła, a nadal muszę czekać na zgodę mamusi i tatusia. Niestety, tak to już jest z chorymi. Jakbyście zachorowały na śmiertelną chorobę, czego oczywiście Wam nie życzę, to też byście tak miały. No ale nie mogę się doczekać, aż Łukasz
potwierdzi i da mi tę umowę.
Nie patrzę ani na zegarek, ani nie
odczuwam, że czas tak szybko leci. Bo gdy sprawdzam, która jest godzina,
przerażam się.
- Manuel, już jest 2 w nocy.
- O kurwa. – tak, powiedział to po
polsku. Często spotykam się z tym, że obcokrajowcy to po polsku umieją tylko
przeklinać. Śmieję się, bo to, w jaki sposób to powiedział, to aż nie mogę się
powstrzymać. – Alex mnie zabije. O ile się dowie.
- Obiecuję nic nie mówić.
Wstaje, a za nim ja. Podchodzi do
mnie i całuje w policzek. Jaki on jest otwarty! Tak w pierwszy dzień
znajomości, takie gesty? Uśmiecham się i robię to samo.
Manuel wychodzi z pokoju, a ja
wychylam lekko głowę za drzwi i patrzę za nim. Skrada się, ale w ostatnim
momencie odwraca się do mnie i wysyła buziaczka. Szczerzę się i zamykam, jak
najciszej, drzwi.
Jezus Maria. Jak on jutro skoczy źle,
albo, nie daj Boże się zabije, to ja też się zabiję. Toż to przeze mnie by
było. Jak mogłam być taka głupia. Przecież powinnam jakoś kontrolować czas,
jakoś się ogarnąć. Dobra, było minęło. I nie mogę powiedzieć, że źle spędziłam
czas, bo był on wspaniały.
Kładę się na łóżku i po raz pierwszy
proszę, żebym nie umierała jeszcze. Żebym pożyła jeszcze chociaż kilka tygodni.
Wreszcie moje życie zaczyna się rozwijać, coś się zaczyna dziać. Ja nie chcę
jeszcze tego zostawiać.
Myślę przelotnie o całym dniu i
odpływam z uśmiechem na ustach.
--
Po raz pierwszy wstaję z poczuciem,
że nie śniło mi się nic. Żaden koszmar, żaden szczęśliwy sen. Nic. Pustka. Ale
też pierwszy raz od długiego czasu czuję jakieś podekscytowanie, radość. W
końcu dziś są kwalifikacje, na które też idę z chłopakami.
Idę do łazienki i tylko zdążam się
lekko ogarnąć, słyszę pukanie do drzwi. Maciek, Dawid czy Manuel?
Otwieram. Łukasz.
- Wiem, że wcześnie jest i może Cię
obudziłem – Tak, śpię w ubraniach i makijażu, nie no, brawo. To znaczy… Przepraszam
szefie. – ale przyszedłem bo chcę Cię
poprosić, żebyś robiła dziś zdjęcia na kwalifikacjach. Bez żadnych zobowiązań,
chcę zobaczyć jeszcze raz Twoje prace i wyślę coś do Apoloniusza.
- Jasne! Mi to pasuje. – uśmiecham
się do Kruczka, a w środku cieszę się jeszcze bardziej z możliwości pokazania
się
Uśmiecha się promiennie i życzy
powodzenia. Wychodzi z pokoju, a ja skaczę wysoko i cieszę się jak dziecko.
- Jeszcze coś. – znowu otwiera drzwi
i śmieje się ze mnie. – Przyjdź dziś na zbiórkę na 10:30. Mam jeszcze z
chłopakami do obgadania coś, to ty nie jesteś potrzebna nam.
Jestem pewna, że Maciek by mi takie
coś powiedział, ale może nagła zmiana planów? Zgadzam się i żegnam.
Znowu śmieję się i siadam na łóżku. To
znaczy, nawet jakby mnie nie poprosił o te robienie zdjęć, to i tak bym je
robiła i starała się jak najlepiej, ale teraz dodatkowa motywacja i wiedza, że
to mój sprawdzian, sprawiają, że cieszę się bardziej i będę starać się mocniej.
Kocham to.
--
Schodzę na śniadanie i z daleka
słyszę, jak Maciek kłóci się z Dawidem o brzoskwiniowy dżem. Odkąd Maciek miał
do mnie szał, że nie ma jego ulubionego dżemu na naszym śniadaniu, to pamiętam,
że zawsze muszę go mieć i zawsze tyle, żeby mu starczyło na cały stos kanapek.
Tyle jego je, a nadal taki chudy. I nie kłamię, że je go strasznie dużo, bo po
jednym śniadaniu z nim, nie ma prawie całego słoika. Oczywiście po swoim szale,
przeprosił mnie od razu i do dziś śmiejemy się z tego. Tak też jest i teraz, bo
podchodząc do nich, duszę się ze śmiechu widząc zacięcie na twarzy i Dawida, i
Maćka. Trzymają we dwójkę ten biedny słoik i próbują go sobie wyrwać z rąk.
Przy okazji się kłócą tak, że podejrzewam, że słyszą to wszyscy ludzie
przebywający w restauracji. A za nimi siedzi Piotrek, który patrzy na ten słoik
i oblizuje sobie usta. Widać, że też ma chętkę na ten dżem i łudzi się, że
skorzysta jakoś z ich „kłótni”. Jest to tak komiczna sytuacja, że postanawiam,
że od dziś będę nosiła aparat ze sobą wszędzie. Nawet do łazienki. I na
śniadanie. A na ten moment, wyjmuję telefon z kieszeni i robię im kilka zdjęć.
Od razu widzę, że nie spodobał się im błysk flesza.
- Jezus Maria, Anka nie strasz mnie
tak. Już myślałem, że to jacyś fotoreporterzy. Później poobmyślają jakieś
historyjki, że niby dorośli skoczkowie, a kłócą się o jakiś dżem. Tak poza tym,
Dawid, wara od niego! Jest mój i wiesz o tym aż za dobrze! – Maciek nie
zapomniał o tym, czego chce i postanawia wykorzystać mnie do swojego planu. –
Aniusiu? Prawda, że to ja zawsze jadłem ten dżem, że jak go nie zjem, to cały
dzień mam do dupy? A chyba nie chcesz Dawidku, żeby wieszali na nas psy, bo Kot
źle skoczył i się nie zakwalifikował do konkursu? Prawda, że nie chcesz? Ania!
Powiedz mu coś!
Wysyłam buziaczka w powietrzu do Dawida
i siadam obok Maćka. Przybliżam się do niego i już chcę pocałować go w policzek, ale szybko przybliżam się do Dejviego i to jego całuję. Oddalam się z uśmiechem mówiąc cześć.
Dawid podekscytowany i przeszczęśliwy opuszcza ręce. Nie
robi tego celowo, ale przez to puszcza słoik, a Kot krzyczy i cieszy się z
wygranej.
- Ej!
- Przepraszam Maciuś, ale dzięki mnie, masz swój dżem. – robię smutną
minkę i zabieram się za śniadanie
Jem dwie kanapki w tym czasie, co
Maciek z dżemem może z 6, Dawid z jakimiś serami – 5. Chłopaki dziwią się, że
tak wolno jem i że tak mało jem. To znaczy, dziwi się Dawid, bo Maciek wie, że
od zawsze nie miałam apetytu. Od zawsze = od czasu, gdy wiem, że jestem chora.
I tylko on jak na razie ma prawo o tym wiedzieć. Obawiam się tylko, że będę
musiała o tym jeszcze powiedzieć dla Łukasza, podczas podpisywania umowy, o ile
od tego dojdzie. Ale jestem pewna, że nawet jak się o tym dowie, zachowa to, w
jakiś sposób, w tajemnicy. Piotrek i Dawid robią mi wspólnie kanapkę. O ile
można to nazwać kanapką. Grubo pokrojona bułka, całe pudełeczko masła, może 10
plasterków mięsa i sera, a na to sałata, ogórki, pomidory, papryka i sos
czosnkowy i wszystkie inne warzywa i surówki dostępne na śniadaniu. I na swoją odpowiedzialność próbują mi to wcisnąć. Nie mieści mi się
ona do ust, ale co ich to by obchodziło. Ważne, że jest śmiesznie. Piotrek to
chyba próbuje wykazać się umiejętnościami rodzicielskimi ( o ile takie ma ), bo
nie mając prawie czasu dla własnych dzieci, próbuje mnie w to wrobić. Rozumiem,
męskie ego i poczucie, że musi się kimś zaopiekować itp., ale żeby aż tak?!
Przecież ja nie jestem żadnym dzieckiem. A Dawid? Bo niby to skoczkowie tacy
dorośli, tacy dojrzali, niby większość z nich pełnoletnia. A nie zachowują się
tak wcale. W każdej sytuacji znajdą jakieś śmieszne wyjście, a jeśli nikt się
nie śmieje, to i tak najważniejsze, że oni mają radochę. I o dziwo, ja nie
wyrywam się, nie krzyczę, nie mam żadnego szału. Po prostu, śmieję się z nimi.
Co z nimi jest nie tak? Co mają oni, czego nie mają inni ludzie ( oprócz mojego
Maćka )? Jak im się udaje mnie rozśmieszyć, pokazać siebie i wreszcie nie
myśleć ciągle o mojej przyszłości kończącej się z dnia na dzień? Nie wiem, jaki
oni mają w sobie optymizm, ale lubię to. I czuję, że dzięki nim zmienię się
strasznie. Myślę, że na lepsze.
W końcu zapewniam ich, że ja naprawdę
nie zjem tej kanapy, że nie dam rady i że nigdy nie jem aż tak dużo. Łapią się
na to i sami zjadają swoje dzieło. Oboje są cali w sosie czosnkowym, a ja z
Maćkiem mamy z nich straszną polewkę.
--
Przebieram się, szybko poprawiam
makijaż i biorę aparat. Zbiegam ze schodów jak najszybciej, bo oczywiste jest,
że się spóźniłam. Chciałam windą jechać, ale jakoś wydała mi się za wolna. Tak
to jest, że szczęśliwi ludzie nie chcą jeździć windą, wolą zbiec schodami. Po
raz pierwszy widzą, że zejście własnymi siłami będzie, i lepsze, i szybsze, i
fajniejsze. Tak też mam i ja. Nie ukrywam przyspieszonego oddechu po tym ruchu.
Wcześniej sprawdziłam też, czy nikogo znajomego nie ma obok. Gdybym nie była
tak szczęśliwa jak jestem teraz, to z pewnością bym poczuła, że z dnia na dzień
męczę się coraz bardziej przy zwykłym ruchu. Ale teraz nie mam czasu nawet o
tym myśleć. Ani ochoty. Wychodzę z hotelu uśmiechając się do recepcjonisty, swoją drogą baaardzo atrakcyjnego recepcjonisty. Zapinam kurtkę pod samą szyję i naciągam czapkę na głowę, żeby ten wiatr mi jej nie urwał. Rozglądam się i szukam naszego busa, albo jednego
z naszych chłopaków. Nie widzę ich nigdzie. Nasłuchuję, co też nie wypala.
Chociaż powinnam ich słyszeć już nawet w swoim pokoju. Obchodzę hotel dookoła i
dopiero przy tylnych drzwiach widzę Łukasza siedzącego na ławce obok busa.
Siedzi załamany, z głową podpartą rękoma na kolanach. Oprócz niego nie ma tam
żadnej żywej duszy. No, oprócz Sobczyka, ale jego nie znam. Muszę to nadrobić,
bo głupio jakoś pracować w sztabie ( znowu, ach Anka, przecież to nie jest
jeszcze pewne, puknij się w łeb dziewczyno… ) i nie znać się z wszystkimi z
grupy. Wyjmuję telefon z kieszeni i sprawdzam godzinę. Nie no, jestem na
prawidłową godzinę, więc czemu nie ma tu jeszcze nikogo? Przypominam sobie w
myślach moją rozmowę z Maćkiem na temat zbiórki. I też mi się wydaje, że miała
być o dziesiątej. Czemu nie ma go? Trudno, może jakaś zmiana planów, ale ja
nadal nie znam Grześka. Więc idę do niego i przedstawiam się. Coś tam gadamy,
gatka szmatka, ale nadal widzę, że Łukasz siedzi, jak na ścięcie. Więc
przepraszam Sobczyka, mówię, że miło było się poznać i inne rzeczy, które
powiedzieć wypada w takich sytuacjach i idę do trenera. Siadam obok niego i
kładę mu rękę na ramieniu. Podnosi na mnie głowę i wygląda, jakby miał całe
zaszklone oczy.
- Jezu, Łukasz! Co się stało?
Słyszę, jak Kruczek pociąga nosem i
nabiera głośno powietrza.
- Bo Ania! Ja nie wiem, czy ja
jeszcze tak długo pociągnę. Codziennie jest coraz gorzej. Czuję się, jakby mi
kto krew przestał do serca pompować, kompletnie bez życia. Bo widzisz. Ich
znowu nie ma! Przecież ja dokładnie im mówiłem, że zbiórka jest o 10!
Dokładnie! Na dodatek, zrobiłem taki plan, że powiedziałem tak, a naprawdę
miała być o 10:30. Bo oni zawsze, powtarzam ZAWSZE, spóźniali się około pół
godziny. A dzisiaj co?! Jest 10:40 a ich nadal nie ma! Niedługo zejdę przez
nich z tego świata! Mówili bądź trenerem – będzie fajnie. I co?! Co ja się z
nimi mam? Jak zawsze! Oni umieją mnie przechytrzyć! Ja nie wiem, czemu w innych
kadrach nie ma żadnych takich sytuacji, czemu to tylko Polacy!?
Śmieję się i już wstaję, żeby po nich
iść, ale naprawdę boję się, że zaraz mi się tu Łukasz popłacze. Daję mu
chusteczkę, a on jeszcze pokazuje mi, żebym jeszcze usiadła. Robię to, a on się
uśmiecha.
- To znaczy Aniu.. Ta praca jest
super, nasi skoczkowie są mili, zawsze dorośli, nie sprawiają żadnych problem.
Mówię Ci prawdę. Na pewno pokochasz tę pracę. Ja na prawdę nie mogę bez nich żyć. Super się zachowują, wcale nie jak dzieci – mówi z ironią w głosie, a ja
przez to wybucham śmiechem.
- To ja po nich lepiej pójdę.
---------------------------------
Hej! :)
Jestem z nowym rozdziałem.
Dodatkowo, jestem załamana, bo zaspałam na skoki nie zobaczyłam kolejnego podium Kamila :(
Jak mocno trzeba być głupim, żeby zasnąć przed laptopem i nie usłyszeć dodatkowego budzika? :(
Zabić mnie.
Czekam na opinie, przepraszam za tą przerwę, tak trochę długą :(
Ale wy naprawdę mnie motywujecie, tylko u mnie czasu brak.
Na szczęście już ferie, to może coś ruszy.
Jak na razie mam dwa rozdziały zapasu, ale trzeba coś pisać, bo niedługo się skończy.
To ja kończę, bo się coś za mocno rozpisałam.
Miłego wieczorku kochane :*
No nareszcie! Już myślałam, że się nigdy nie doczekam ;)
OdpowiedzUsuńKobieto, cudowny rozdział, słyszysz? CUDOWNY! Nasi kochani chłopcy to zawsze mnie do śmiechu doprowadzają. Ta akcja na śniadaniu - mistrzostwo :) Jeszcze Manu na początku taki słodziak, że normalnie nie mogę *-* A Łukaszek taki biedny heh ;)
Czekam na następny, liczę, że o wiele szybciej :D
Buziaki ♡
oj no przepraszam :(
Usuńdziękuje bardzo kochana :*
też licze że będzie szybciej następny, ale to nie zależy niestety tylko odemnie. chociaż mam zapas, ale coś on za szybko się kończy :(
buziaczki <3
Super :) Ta akcja na śniadaniu niesamowita :) Manu taki słodziuchny :) Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńdziękuje bardzo :) też pozdrawiam :>
UsuńŚwietny rozdział:) Wpadnę tu jeszcze i napiszę coś więcej jak będę miała chwilę:) <3
OdpowiedzUsuńzapraszam: http://nowezyciepodrugiejstronie.blogspot.com/
dziękuję bardzo i czekam :)
Usuńto ja zaobserwuję ;)
<3