piątek, 1 maja 2015

8. Co ja robię?

- Anjiia. Ja wiem, że Ty mnie nie słyszysz, ale proszę Cię obudź się. Pamiętasz? Mieliśmy się spotkać po skokach. Przecież Mitchi mówił, że ja naprawdę chcę się z Tobą umówić. Bo czy Ty to rozumiesz? Mi zależy na Tobie. Jeny, dziewczyno. Kim Ty jesteś? Mi pierwszy raz zależy na drugiej osobie. Co Ty ze mną zrobiłaś? To nie będzie dobra odsłona Manuela. Bo wiesz? Ja nie jestem dobrym mężczyzną. Ja…

…Czuję, jak ktoś dotyka mojej dłoni. Łapie ją, jest naprawdę zimna. Rysuje wymyślone kształty chłodnymi palcami na mojej rozgrzanej dłoni. Jestem już w niebie?

…Czuję znienawidzony przeze mnie zapach szpitalnej sali połączony z uwielbianymi perfumami, należącymi do… no właśnie, do kogo? Nie wiem, ale są tak intensywne, że się nimi duszę. Ale miło się dusić takim pięknym zapachem. Chcę go na zawsze.  Jestem już w niebie?

…Słyszę ciszę, którą mąci tylko miarowe pikanie. Gdzie ja jestem? Skąd jest ten hałas? Niech ktoś to wyłączy! Głowa mi zaraz pęknie! Niech to gówniane pikanie się zatrzyma! A może jestem w piekle?

…Słyszę głos. Ach, co to za głos. Męski, naprawdę męski. Taki głos to mogłabym słuchać codziennie. Ale chwila, o czym on mówi? Manuel? Manuel, Manuel. Kto to jest? Mitchi? O kim on mówi? Czemu mu na mnie zależy? Czemu on nie jest dobrym mężczyzną? Jestem w niebie.

- Tak właśnie jest Aniu. Przepraszam. Ale ja się zmienię, obiecuję Ci to. Tylko Ty się obudź. Proszę Cię.

No pięknie. Przegapiłam najważniejsze. Teraz przydałoby się otworzyć oczy. Scena jak z filmu.

Próbuję. Niestety, tylko na próbach się kończy. Czuję, że moja ręka leży już sama. Już nikt jej nie trzyma. Słyszę kroki. Oddalające się. NIE! NIE! Chcę, żeby to usłyszał, ale jak ma to usłyszeć, jak nigdy nie wydobyło się to z moich ust? To było tylko w mojej głowie, bo po prostu nie dałam rady wydobyć z siebie głosu. Więc zostałam sama, a to pikanie wykańcza mnie. Czuję, jak znowu odlatuję. NIE! Manuel, już wiem kim jesteś. Razem pokonamy wszystko, obiecuję. Ale czy ja jestem w niebie?

--

- Pani Małgosiu. Naprawdę nie ma sensu, żeby pani przyjeżdżała. To naprawdę nic nie da. Ja tu się wszystkim zajmę… Nie, pani Małgosiu, nic złego jej się nie stało. Tak właściwie, to dziś wypisują ją ze szpitala. Niech pani mi zaufa. Proszę… Dziękuję. Naprawdę dziękuję, Ania nie chciałaby, żeby się pani martwiła, to nic takiego. Tylko źle się poczuła. Do widzenia.

Słyszę, jak ten ktoś głośno wypuszcza powietrze z ust, na znak ulgi. Ten ktoś? Maciek. Tak, to głos Maćka. Ale gdzie jest Manu? Muszę otworzyć oczy, muszę się tego dowiedzieć.

- Aniu. Przepraszam Cię. Tak bardzo Cię przepraszam.

On… On płacze? Za co on mnie przeprasza?

- Ja nie chciałem tego powiedzieć. Przepraszam. Ja Ciebie bardzo kocham. Jak siostrę. Jakby coś Ci się stało, ja też bym się zabił. Ja wiem, że nawaliłem. Bardzo nawaliłem, ale nie mówiłem tego specjalnie. Właściwie, to nie mam niczego na swoje usprawiedliwienie. Ale obudź się. Nie chcę się z Tobą żegnać takimi słowami, jakie usłyszałaś tam, wtedy.

Tak. Teraz już pamiętam. Wszystko wraca niczym fala. Robi mi się gorąco. Mam wielką ochotę wstać, podejść do niego i przytulić. Jak ja go kocham. Słyszę, że Maciek wypuszcza z siebie głośny szloch.

- Ja… Ania. Ja… Ja się zmienię. Obiecuję.

No ładnie. Dwie obietnice. Jak oni się z tego mi rozliczą, żeby ich dotrzymać? Już nie mogę słuchać, jak Maciek płacze. Podszedł do mnie i objął mocno. I wtedy poczułam, że unoszę odruchowo rękę, by go objąć. I tak, udaje mi się to. Mam w sobie wystarczająco siły, bo wiem, że komuś na mnie zależy. Maciek zamiera i czuję jak się uśmiecha. Nie widzę tego, nie mogę, skoro nadal mam zamknięte oczy. Dlatego więc próbuję je otworzyć. Oślepia mnie światło, ale próbuję znowu. Tak, widzę go. Słyszę ten jego dźwięczny śmiech. Całuje mnie po policzkach, czole, nosie. Właściwie, to jestem cała obsypana pocałunkami. Zaczynam płakać. Tak po prostu. Może dlatego, bo tak bardzo się cieszę, że znowu mam go przy sobie? Nie wiem, ale… ale nie mogę przestać. Nie mogę się też doczekać, aż zobaczę Manu i jego reakcję. 

- Ania. Dzięki Bogu. Przepraszam Ciebie bardzo za moje słowa. Nie chciałem tego mówić. 

- Ale powiedziałeś.

Ups. Ja to powiedziałam? Naprawdę to powiedziałam? Czy tylko chciałam to powiedzieć? Ja chyba naprawdę to powiedziałam, bo Maciek opuścił głowę, a na moją rękę kapnęły łzy. Chcę podnieść rękę i przybliżyć ją do jego policzka, ale boję się. Nie tego, że odepchnie mnie tak jak na konkursie, tylko boję się. Ale ja nie wiem czego się boję.

W zamian za to, łapię jego rękę, a on patrzy na mnie. Swoimi pięknymi oczami. Nie mogę się oprzeć i próbuję podnieść się, ale kręci mi się w głowie i opadam z powrotem na poduszkę. Maciek pochyla się nade mną, a ja wykorzystuję okazję i całuję go w policzek.

- Tak…. Tak na znak zgody. Dziękuje.

I jest! Widzę ten jego słodki uśmieszek i aż sama się uśmiecham. Mimowolnie rozglądam się po sali i szukam… wiadome kogo szukam. Nie chcę być niemiła, więc słucham, o czym mówi Kot. Mało co do mnie dociera. Dopiero wspomnienie o konkursie, przypomina mi, że chłopaki nie mogą się niczego dowiedzieć.

- Maciek? – jestem cała roztrzęsiona, a chłopak od razu wie, o co mi chodzi. Jak ja go kocham.

- Ciiii. – kładzie palec na moje usta i mówi dalej. – O nic się nie martw. Już im powiedziałem, że zakręciło Ci się w głowie. Dziwili się, że byłaś sama w jakimś lesie, to musiałem powiedzieć, że się pokłóciliśmy. Ale o co, to wstydziłem się powiedzieć. Jest mi tak głupio, Aniu. Wybacz mi. Ale wiesz co? Wydaje mi się, że powinnaś im powiedzieć. Może jakoś by pomogli? Przecież jeśli byłby zgodny szpik, to na pewno by pomogli i byś miała przeszczep. 

- Nie chcę niczyjej litości. Już za dużo jej widziałam w szpitalach, u rodziców, rodziny. Nie chcę Maciek. Przykro mi.

- Więc nie masz zamiaru im nigdy powiedzieć?

- Może jak przyjdzie czas. Albo jak będę musiała. Ale na razie nie. 

- Oszukujesz ich. A co z Manuelem?

- Maciek. To jest moja sprawa. Przepraszam, jestem zmęczona.

Nie musiałam nic więcej mówić. Maciek pocałował mnie czule w czoło i wyszedł. Na szczęście.
 
Sama nie wiem, co ja mam robić. Nie chcę ich oszukiwać, ale nie chcę ich litości. Może i mogliby pomóc, ale kim ja będę w ich oczach? Będę czymś, czym trzeba się zaopiekować, podać wszystko na tacy, obchodzić się jak z jajkiem. Nie, dziękuję. Nie chcę takiego życia. Chcę, żeby traktowali mnie jak każdą inną dziewczynę. Nie, nie ma szans, żebym im powiedziała. Ale jak z Manu? Jeśli to będzie coś więcej? Wtedy będę musiała mu powiedzieć. Nie mogę się w to angażować. Mój sekret nie może wyjść na jaw. Nie pozwolę na to. Przykro mi Fettner. Wiem, wcześniej mówiłeś mi, że zależy ci na mnie. Wiem to. Przepraszam. Słyszałam o wszystkim. Ale niestety, to nie może się udać.
 
Nie mogę dopuścić, żeby zaszło to wszystko za daleko. Przepraszam, ale muszę to spierdolić.

--

Ubieram się, pakuję wszystko i słyszę głos Maćka. Całuje mnie w policzek i schodzimy na dół.

Kątem oka widzę, że jedna z pielęgniarek chyba rozpoznała kim jest mój towarzysz. Szybko dumnie wypięła swój, naprawdę dużych rozmiarów, biust i chrząknęła miło. Jednak Maciek wydaje się tego nie zauważać, bo nadal ciągnie mnie za rękę i po kilku minutach siedzimy w busie kadry. Zdziwiłam się tym, że Kot nim przyjechał, ale widocznie JAKOŚ dogadał się z Kruczkiem. Najgorsze jest to, że nieuchronnie zbliża się moment, kiedy to ja będę musiała się z nim dogadać. I boję się tego.

Niechcący głośno trzaskam drzwiami, co budzi Skrobota, który dziś pracuje jako nasz kierowca.

Krzywi się, ale gdy widzi, że to ja trzasnęłam, a nie brunet, odwraca wzrok.

Nie mogę się powstrzymać i muszę poruszyć ten temat.

- Maciek? Widziałeś ją? Jakbyś był sam, to on już dawno by się dobrała ci do majtek.

- Ale kto?

Kacper zaczyna się śmiać i ledwo da radę powiedzieć :

- Maciuś woli chłopców, przypominam. Nawet jakby miała cycki do nieba, nigdy by na nią nie spojrzał. A przynajmniej przy Tobie, Ania.

- A wiesz, że właśnie takie miała?

Serwisman odpina pas i łapie za klamkę od drzwi.

- To ja tam wracam! A Ty Maciek, to taka pierdoła!

- Może tak zejdź ze mnie, co?

Widzę, że Maciek jest totalnie nie w humorze. Nie wiem czemu, ale nie mam ochoty nawet się dowiadywać. Kacper odpala busa i w milczeniu wracamy do hotelu. Dopiero przy samym hotelu Maciek odwraca się do mnie i uśmiecha pokrzepiająco. 

- Kocham Cię Aniu.

- Może nie przy ludziach, co?! 

- Kacper, zamknij się wreszcie! – Maciek uderza go w ramię i pokazuje mi buziaka na odległość.

Przy hotelu, Kot szybko wybiega z busa i idzie do budynku. Próbuję iść za nim, ale Kacper krzyczy do mnie. Odwracam się, a on trzyma mój wypis w dłoniach.

- Coś zostawiłaś.

Podbiegam do niego i niemal wyrywam mu ten papierek z ręki. Niestety nie zdążyłam ochronić tego od jego ciekawskich oczu.

- Czemu nam nie powiedziałaś?

Odwracam wzrok – patrzę w ziemię, na swoją kurtkę, skubię rękaw – byle nie patrzeć na niego. Nie dam rady mu tego powiedzieć. Nie dam rady powiedzieć tego dla Kruczka. Nie dam rady. A Maciek? 
Zostawił mnie z tym samą. Nie umiem nic więcej – odwracam się i odchodzę. Tylko parę kroków, bo Kacper podbiega do mnie i energicznie łapie za ramię. 

- Ania, proszę Cię. Powiedz mi. Pomogę…

- NIE! – przerywam mu, zanim zdąży cokolwiek dokończyć. – Nie! Nie chcę Twojej ani niczyjej łaski. Nie rozumiesz tego? Nie przyjechałam tu po Waszą pomoc. Przyjechałam tu, żeby właśnie o tym zapomnieć. Poczuć się jak normalny człowiek, dziewczyna.

- Chciałaś poczuć się jak normalna dziewczyna? Więc proszę..

Nie rozumiem ani słowa, ale nie muszę. Jego gest jest wymowny. Mocno dotyka moich warg swoimi. 
Czeka na pozwolenie, obejmuje mnie. Nie chcę tego, ale odwzajemniam. Nie wiem czemu. Nie wiem co się ze mną dzieje. Bo dzisiaj po raz pierwszy rozmawialiśmy w gronie innym, niż cała kadra. Ale czuję od niego taką świeżość, energię, że nie umiem się oprzeć. Po chwili też go obejmuję. Co ja robię? Właśnie, co ja robię. Odpycham go lekko, ale on nie protestuje. Uśmiecha się do mnie i łapie za rękę. Przykłada ją do swojego policzka, następnie lekko ogrzewa swoim oddechem. Nie mogę dłużej patrzeć w jego oczy, wyrywam się i idę szybko do hotelu.

--

Wchodzę do pokoju i rozkładam swoje rzeczy na podłodze. Kładę się na łóżko i nie mogę zapomnieć o tym pocałunku. On nie mógł nic znaczyć. To niemożliwe. My się nie znamy. Ale nie zaprzeczę, było miło. Umie całować, oj umie. Nie zdążę spokojnie odpocząć, gdy do mojego pokoju wchodzi Maciek. Bez pukania, jak zawsze.

- Hej kochanie. Jak się czujesz?

- Boję się Maciek. Ja… Ja chyba muszę powiedzieć trenerowi prawdę. Jeśli ukryję to, to wtedy zajdę już za daleko.

Maciek łapie moją rękę na znak zgody ze mną. Lekko kiwa głową.

- Poza tym, Kacper się dowiedział. Widział mój wypis.

Maciek całuje mnie w czoło i uśmiecha się. Chwilę później do pokoju wlewają się polscy skoczkowie i cały sztab. Są wszyscy. Prawie. Kogoś wśród nich nie ma, ale teraz nie mam ani ochoty, ani czasu, żeby o tym myśleć. Witają się ze mną, całują, cieszą się. Ja też się cieszę. Uwielbiam ich.

- Dziękuję Wam bardzo. Ja… Ja naprawdę cieszę się, że mogę z Wami być. Jesteście kochani.

--

Leżę na łóżku, nogi luźno mi zwisają nad podłogą, a Maciek głaszcze mi włosy. Wiem, ta scena wydaje się intymna. Ale taka właśnie jest relacja między nami. Kocham go. Ile ja razy to już tu powtórzyłam?

- Wiesz Aniu, że przydałoby się pogadać z Łukaszem?

Wzdycham lekko, zamykam oczy.

- Wiem…

Skoczek spogląda na mnie i pocieszająco uśmiecha się. 

- Mogę iść z Tobą, jeśli tylko chcesz.

Łapię jego rękę, zmierzającą do moich włosów i kręcę przecząco głową. Z tym muszę poradzić sobie sama. Tylko ja umiem to zrobić. To jest tylko mój problem. I zrobię to. Zrobię to. Nawet teraz. Tak. 
Wstaję i prostuję rękami ubranie. Wzdycham, dodając sobie odwagi i kieruję się do drzwi. Jeszcze tylko wracam i całuję Kota w policzek i szybko zmierzam do pokoju trenera.

Przed drzwiami, odwaga tak samo od mnie odchodzi, jak przyszła. Momentalnie. Wpatruję się więc w drzwi z ręką wyciągniętą do góry. Podnoszę ją i opuszczam, podnoszę, opuszczam. Boję się. Okej. 
Ostatni raz w myślach powtarzam sobie, co mu powiem. I robię to. Pukam.

Proszę.

W głębi siebie miałam wielką nadzieję, że nikogo nie będzie. Że będę miała wymówkę nie tylko przed Maćkiem, ale też przed sobą. Ale niestety. On tam był i na dodatek usłyszał pukanie. Mógł być pod prysznicem, czy coś i nie usłyszeć. Ale nie. Teraz muszę tam wejść. Niepewnie naciskam klamkę i wchodzę.

Na łóżku siedzi Łukasz, a naprzeciwko niego Kamil. Widzę, że przerwałam im w rozmowie. Ostatnia nadzieja dla mnie.

- To… to ja może przyjdę trochę później. 

Już się odwracam, już mam wychodzić. Ale zatrzymuje mnie głos Kamila.

- Nie. Ania. Czekaj. Ja mam czas, dokończę z Łukaszem później. Już mnie tu nie ma.

I rzeczywiście. Podnosi się i wychodzi. I ja zostaję sama z Łukaszem. Nogi mi drżą, boję się. Ile ja bym dała, żeby Maciek stał obok mnie. A jak już nie obok mnie, to chociaż po drugiej stronie drzwi. 
Ile to by mi dodało odwagi…

Łukasz mówi mi, żebym usiadła. Od razu przechodzi do konkretów.

- Maciek przekazał mi aparat i widziałem zdjęcia, które udało Ci się zrobić, zanim… no… wiesz… I one są dobre. Wiesz, wchodzę w to. Mam nadzieję, że Ty się zgodzisz.

Uśmiecham się, ale nieskromnie mówiąc, tego byłam pewna. Moim najgorszym punktem tej rozmowy była świadomość, że muszę mu powiedzieć.

- Panie Łukaszu…

- Daj spokój, Anka. Łukasz jestem.

- Tak, Łukasz… Ania. Jest mały problem. 

- No nie mów, że masz jakąś pracę, czy coś? 

- Nie.. Nie chodzi o to.

- To co? Jesteś z gazety i potajemnie robisz nam zdjęcia z jakimiś głupimi minami i je publikujesz? – Łukasz śmieje się, dodaje mi to trochę otuchy.

- Chodzi o to, że ja jestem chora. Właściwie, to moje dni są policzone. Nie wiem kiedy, nie wiem gdzie mogę zasłabnąć, coś może mi się stać. Nie chcę być dla Was kłopotem. Ja… - nie wiem co dalej mówić, więc pokazuję mu wypis. To wyjaśnia wszystko. – Ja chyba nie mogę z Wami pracować. To będzie dla mnie i dla Was za ciężkie wyzwanie. Przepraszam…

Widzę, jak mina Łukasza zmienia się diametralnie. Już nie ma uśmiechu, nie ma spokoju. Zamiast tego jest zdziwienie, wielkie zdziwienie. Patrzy na mnie i wstaje. Siada obok mnie i przytula mnie do siebie. Jak ojciec. Jak mężczyzna. Jak przyjaciel. I ja naprawdę czuję się bezpiecznie.

- To nic, wiesz? O ile Ty się zgodzisz, o ile zgodzi się Twój lekarz, Twoi rodzice, damy Ci najlepszą opiekę. Nasz lekarz nie zajmuje się tylko złamaniami. 

- Tylko że tu chodzi jeszcze o dotrzymanie tajemnicy.. Nie chcę, żeby chłopaki się dowiedzieli. Nie chcę ich współczucia. Wystarczy, że Ty wiesz i Kacper, niechcący. Nie przyjechałam tu by otrzymać od Was litość, bo ją mam na co dzień.

- Jasne, rozumiem Cię. Nie bój się Ania. Ale.. Jakbym powiedział chłopakom, może ktoś mógłby oddać szpik? Ktoś by na pewno pomógł. Na pewno z kimś byłaby zgodność.

- Nie. Ja chcę żyć normalnie. Nie chcę, żeby mnie traktowali jak sierotę życia. Proszę Cię Łukasz… 

Przytula mnie jeszcze raz, w oczach ma łzy. Jeszcze nigdy nie widziałam takiej odsłony Łukasza. 
Jest… Jest taki kochany.

- Dobrze Aniu. Dobrze. Poradzimy sobie.

I nagle uwierzyłam w to, co on mówił. Uwierzyłam w to, poczułam potrzebę pracowania tutaj, poczułam potrzebę życia.

Uśmiechnęłam się do trenera, podziękowałam i umówiliśmy się na podpisanie umowy w konferencyjnej przy wszystkich skoczkach.

Wróciłam do Maćka i jak tylko poczułam jego ciepło przy sobie, popłakałam się jak jakaś mała dziewczynka. 

--

Konkurs następnego dnia nie należy do tych, które zapamiętam najbardziej. Mimo, że wygrał Kamil, a trzeci był Janek, to ja skupiłam się właściwie tylko na zdjęciach i myślach o mojej pracy. Dzisiaj oficjalnie stanę się członkiem sztabu. Tak, podpisuję tę umowę bez wiedzy mamy i taty. Do doktora już dzwoniłam, wyraził zgodę, o ile będzie tam lekarz. Po zapewnieniach o jego obecności, zgodził się. A po tym zgodził się Łukasz. Niestety, rodzice staną przed faktem dokonanym.

Po konkursie mała feta, trochę szampana i poszłam do swojego pokoju. Chciałam dobrze przygotować się do małej uroczystości. Zrobiłam sobie dłuższą kąpiel i właściwie wszystko już obmyśliłam. Na pewno wszystko. Pozostało tylko wszystko wykonać, dokładnie.

Po dwóch godzinach zebraliśmy się w sali. Byli wszyscy przez co czułam się troszkę onieśmielona. 
Ale po dziesięciu minutach było po wszystkim. Skoczkowie gratulowali mi, podszedł też Skrobot, który od paru dni widocznie mnie ignorował. Znacząco wolno pocałował mnie w oba policzki i uśmiechnął się. Patrzyłam mu prosto w oczy, a wspomnienie powróciło z dużą prędkością.

Niestety, na świętowanie nie było czasu. Musiałam się spakować, żeby zdążyć na lot. Do Polski. Do rodziców. Wczoraj powiedziałabym, że boję się ich reakcji. Ale nie dziś, dziś już nie. Dziś jestem pewna swojego. A jutro będzie jeszcze lepiej.

--

Jadąc taksówką już do mieszkania, zobaczyłam Kubę. Po moim żądaniu zatrzymaliśmy się, a ja wysiadłam. Rzuciłam się w ramiona dla Kota i zaczęłam całować go po policzkach, a on próbował się wydostać, żeby zabrać z bagażnika moją walizkę i zapłacić dla kierowcy. Śmiałam się bardzo głośno, przez co paru przechodniów zwróciło na mnie swoją uwagę. Ale nie obchodziło mnie to za bardzo. Liczył się tylko mój przyjaciel.

Kuba odprowadził mnie do domu, rozmawialiśmy o życiu, o mojej chorobie, o tym, co mam powiedzieć rodzicom. Wreszcie doszliśmy do mojego domu. Pożegnałam się z towarzyszem i weszłam do domu.

- HEJ!

Słyszę jak mama zbiega ze schodów i krzyczy głośno. Słyszę, jak bardzo się cieszy. Też się cieszę, stęskniłam się. Ale muszę się przyzwyczajać, bo będą takie momenty, że mogę nie wracać do domu przez więcej czasu niż kilka dni.

- Kochanie, co się stało? Czemu tak wcześnie wróciłaś?

Do mamy podszedł tata, później oboje wycałowali mnie.

- Dostałam pracę w kadrze. Jako fotograf.

- Co?

- To co słyszeliście. Niestety, nie będzie mnie często w domu.

- Ja się nie zgadzam, słyszysz?! Jesteś chora! W każdym momencie możesz zasłabnąć, tak jak kilka dni temu. Przecież to niebezpieczne!

- Przykro mi mamo. Decyzja już jest podjęta. Dzisiaj podpisałam umowę.

- Ale jak mogłaś nie powiedzieć nam tego??! Jak mogłaś?! Ja nie chcę Cię stracić, rozumiesz?!

- I nie stracisz, spokojnie. Mamo, kocham Cię, ale to są już tylko moje decyzje, jestem dorosła.

___
Hej dziewczyny! :) Kolejny rozdział już jest!
Ale muszę się przyznać do tego, że jest to mój ostatni rozdział z wyprzedzeniem. Teraz muszę pisać na bieżąco, a tak trochę się nie chce :( Ale dokończę to, na prawdę. Mimo, że robi się cieplej, że coraz bardziej chce się wychodzić z domu.
Proszę o głosy w ankiecie powyżej, komentarze - pomoże mi to ;)
Miłego maja miśki :*

sobota, 7 marca 2015

7. Maciek, co my zrobiliśmy?

Idę po schodkach i już mam wchodzić do holu, jak wpada prosto na mnie Klimek. Słyszę, że na niego wpada Dawid, a za nim kolejni. Od razu zaczynają się komentarze i wyzwiska na Klimka. Ten to jednak ma pecha. Przepuszczam wszystkich i nie mogę wytrzymać, żeby nie powiedzieć nic na temat ich spóźnienia. Tak, wiem, że ja tu jeszcze nie pracuję, że nie powinnam się rządzić, ale sorry, to co oni zrobili, to już całkowita przesada.

Stanęłam przed nimi i zaczynam :

- Hej, chłopaki. Co wy robicie?

W tym momencie za sobą usłyszałam śmiechy. Wśród nich także Manuela. Odwracam się, a tam cała grupka Austriaków.

- Hej, mała. Polacy nie przeszkadzają? Wszyscy wiemy, że w tej kadrze nie łatwo. Może przeszłabyś do nas, co?

Te słowa mówi nikt inny, jak Gregor. Po prostu zawsze wiedziałam, że jest dupkiem nadętym, ale że aż tak? Jeszcze mówi to takim głosem, że rzygać mi się chce. A Manuel? Nic sobie z tego nie robi. Stoi. Nie wierzę po prostu. Jak on tak może. Nie umiem wymyślić tak szybko żadnej dobrej odpowiedzi, więc odwracam się do nich dupą. W moment słyszę pojedynczy gwizd i nawet nie muszę się odwracać, żeby mieć pewność, z jakim uśmieszkiem stoi teraz Schlierenzauer. Nie raz widziałam to w telewizji i naprawdę, teraz nie mam najmniejszej ochoty na to patrzeć. Zaczynam do chłopaków jeszcze raz :

- Nie możecie tak robić dla Łukasza. Czemu nikt inny się nie spóźnia nigdzie, tylko Polacy??

- A kim Ty jesteś, że wiesz jak zachowują się inni skoczkowie i kim jesteś, że myślisz, że możesz nas pouczać?

Powiedział to Janek. Z wielkim obrzydzeniem w głosie. Prawda, kim ja jestem. Jestem tu przecież tylko przypadkiem. Na max 2 konkursy. Noo może 3. Kim ja myślę, że, do cholery, jestem?! Jestem nikim. Prawda. Na dodatek niedługo umrę. Więc nie mam żadnego prawa żeby ich pouczać i krzyczeć na nich. Może i Jasiek ma rację, zresztą, poza nim nikt się nie odezwał, więc albo się boją coś powiedzieć, albo są po stronie Jaśka. I mimo to, że nie pracuję tu, nie mam zamiaru brudzić swojego honoru. Chyba oczywiste, że odpowiem mu coś.

- Może i jestem, kim jestem. Dla Ciebie jestem nikim, a Ty dla mnie też. Ale mogę chyba powiedzieć Wam, że zachowujecie się w stosunku do niego nie fair? Że przez Was nerwicy dostanie?

- Może i możesz to mówić, ale nie łudź się nawet, że Ciebie posłuchamy, a przynajmniej ja. I przyznaj się, że łudziłaś się, że Twoja gadka coś pomoże. Nie jesteś mi tu w żaden sposób potrzebna i zrobię wszystko, żebyś pracy tutaj nie dostała. A jeśli ją dostaniesz, to gwarantuję, że nie będzie Ci sprawiała żadnej, powtarzam, ŻADNEJ, radości. Dzięki za uwagę. Chłopaki idziemy. Żeby nam Łukasz nerwicy nie dostał.

Stoję w miejscu, wydaje mi się, że z rozdziawioną buzią. Słyszę głosy Austriaków za sobą, co mnie trochę otrzeźwia. Powoli przemyślam te słowa Ziobry i wydaje mi się, że ma trochę racji. Ale że niby jakie on ma prawa, że nie dostanę pracy w kadrze? Że jak coś, to nie będzie to szczęśliwa praca? No kim on niby jest?! Dobra. Ja mogę się kłócić. Nie będzie łatwo ani mi, ani jemu. Jak sobie chce. A ten dupek, Austriak, „gwiazdeczka skoków narciarskich”? Też coś czuję, że będzie moim kolejnym wrogiem. No nieźle. W jeden dzień, a nawet w jedną godzinę, zrobiłam sobie dwóch wrogów. Jak fajnie zaczyna się moja praca. Tylko pozazdrościć.

Czuję dotyk na plecach. Odwracam się momentalnie, przerywając swoje złe myśli. To Maciek. Niestety, ma tego pecha i musi zostać zabity moim spojrzeniem. Tyle razy już mu powtarzałam, że jak ja się wkurzę, to z nikim się nie dogadam, że lepiej, żeby nikt nic do mnie nie mówił, nikt nie pojawiał się na horyzoncie, tym bardziej, że nikt ma mnie nie dotykać. I jeszcze bardziej wkurza mnie to, że Maciek nie posłuchał się tego ani razu. Za każdym pieprzonym razem robił mi na przekór. Próbował ze mną rozmawiać, specjalnie patrzył mi w oczy, nie chciał, żebym odwracała wzrok i zawsze, zawsze, dotykał i klepał mnie po plecach. Zawsze! A może to właśnie na tym polega przyjaźń? Bo ja zawsze w tym momencie jak mnie dotykał, stawałam się spokojniejsza, wzrok już nie zabijał. Kochany Maciek. Tak też jest tym razem.

- Nie martw się Ania. Jasiek ma teraz słaby czas. Nie dość, że los mu nie sprzyja, to i formy nie ma. Cudem się załapał do kadry na zawody tutaj. Współczuję mu bardzo.

- Jaki los? – muszę powiedzieć, że jestem strasznie zniecierpliwiona. Ja chyba okres będę mieć niedługo. Bo w ciąży to na pewno nie jestem. Co prawda, sex już mam za sobą, ale muszę przyznać, że był to niewypał. Strasznie wielki niewypał. Ale po kolei. Nie było to dawno. Przyszła do pokoju moja mama …

… - Kochanie! Jedziemy do szpitala. – kobieta była strasznie podekscytowana

Młodsza dziewczyna, na oko piętnasto- lub szesnastoletnia, zaniepokojona wizytą mamy, zdjęła słuchawki i czekała na powtórzenie wiadomości.

- Ania, dzwonił lekarz. Mają dla Ciebie odpowiedniego dawcę szpiku.

Dziewczyna zeskakuje z łóżka i skacze, przytula się do mamy. W moment jednak zamiera. Chyba to ten moment, gdy pomyślała, jakie mogą być komplikacje, że szpik może się nie przyjąć, że to jakaś pomyłka, że ktoś sobie z niej żartuje. Popatrzyła groźnie na swoją matkę, ale szybko odrzuciła od siebie swoje oskarżenia, co widać było na jej twarzy. Miała piękną twarz, ale z widocznymi problemami, emocjami. Gdyby ktoś chciał, mógłby odczytać z jej twarzy, oczu, wszystko, co przeżywa, co myśli, co przeżyła. Ale ona na to nigdy by nie pozwoliła. Nie pozwoliła by ktokolwiek ją rozczytał, poczuł się jak ona. Nie ma mowy. Nie pozwoli na to nikomu, zawsze przy obcych ludziach opuszcza głowę, odwraca wzrok. Nie ma tych sytuacji dużo, gdyż rodzice dawno wypisali ją ze szkoły. Na pewno żeby się nie męczyła, żeby oni mogli się nią nacieszyć, żeby nikt się z niej nie śmiał, jak zaczną wypadać jej włosy. Zrobili to dla jej dobra, ale też dla siebie. Chcieli mieć ją dla siebie. Nie pomyśleli, czy dziecko chce tego, zrobili to. Może dla zwykłych uczniów, taka decyzja okazałaby się super, cieszyliby się, że nie muszą chodzić do tej szkoły. Ale dla Ani? Dla Ani to było zamknięcie w pokoju i nie wychodzenie nigdzie, wiecznie sama. Gdyby nie jej przyjaciel, nie widziałaby nikogo, oprócz swoich rodziców, którzy nawet zrezygnowali ze wspólnego świętowania z dalszą rodziną, żeby móc się nacieszyć córką. A żeby jej dać wszystko, czego chce – brali się każdej dodatkowej pracy, żeby mieć więcej pieniędzy. Przez pierwsze dni w pustym domu, znaczy się nie pustym – opiekunka zawsze czuwała, przez co czuła się jak małe dziecko - nie mogła się przyzwyczaić, że siedzi sama, nie ma do kogo się odezwać. Czasami, po drodze ze szkoły, zachodził do niej jej przyjaciel. Kochany Maciek. Życzyła dla niego jak najlepiej, żeby został skoczkiem narciarskim najlepszym na świecie. Po tygodniu była szczęśliwa, że nie musi chodzić do szkoły, patrzeć na twarze swoich wrogów, bo prawda była taka, że w klasie nie miała żadnych kolegów, cieszyła się z samotności.

Dziewczyna szybko przebrała się z obszernej bluzy, prawdopodobnie nie swojej, w obszerny sweter. Taki styl jej odpowiadał, a jako że z nikim się nie spotykała prawie, nikomu nie przeszkadzał. Miała na twarzy lekki makijaż, żeby wory nie były aż tak widoczne. Nie uważa siebie za ładną osobę. Nawet nie uważa siebie za przeciętną dziewczynę. Po prostu jest, a wygląda tak, jakby jej nie było. Nikt by na nią nie zwrócił uwagi.

W szpitalu od razu matka z córką biegną do ich lekarza. To znaczy, do lekarza Ani. Za nimi biegnie jej ojciec, zbierając części ubrań, które wyleciały im z rąk.

Nastolatka czeka w kolejce, a matka siedzi i głaszcze ją po ramieniu. Prawdopodobnie Ania nie czuje nic, bo za mocno się zamyśliła. Często tak ma. Lubi sobie pomyśleć, pomarzyć.

Ale do rzeczy. Lekarz przyjmuje ją i kieruję do sali. Dziewczyna przebiera się w szpitalne ubranie. Już tyle razy je na sobie miała, że nawet przed założeniem jego, wie, gdzie materiał odstaje tak, że swędzi, gdzie gryzie.

Córka kucharki w hotelu, bo nią jest mama Ani, leży w szpitalnym łóżku i czeka na lekarza. Gdy przychodzi, wychodzi szybko. A krzyk Ani słychać na końcu korytarza. Niestety, przeszczepu nie będzie. Okazało się jednak, że nie był dobrym dawcą. Pacjentka wybiega z sali szybciej, niż matka jest w stanie zarejestrować, co się stało.

Dziewczyna wbiega do łazienki, w moment przebiera się. Słychać jej płacz, przerywany słowami:

- Nigdy nie doczekam się zdrowia. Zanim umrę, muszę to zrobić. Przepraszam.

Nie wiadomo, o co jej chodzi, ale ma tak mocno zdeterminowaną minę, że jestem pewien, że jej się to uda. Ania wybiegła z łazienki i powiedziała dla matki, że chce się przejść, wróci później. Wyszła ze szpitala, kieruje się do klubu. Nie wiem kto ją tam wpuścił, ale jest tam. Spodziewałem się mniejszej ilości ludzi o tej porze, ale jest ich wystarczająco dużo. Ania zamówiła piwo, podszedł do niej chłopak. Nie mówią wiele, ale on momentalnie wpija się jej w usta. Szybko się gdzieś chowają, podejrzewam, że w łazience.

Tak, są tam. Myślę, że jest już po wszystkim. Ania zapinała bluzkę i starała się nie płakać. Na pewno jest to trudne. Stracić dziewictwo z jakimś facetem z klubu? Bez sensu. Nigdy więcej się nie zobaczą, w tym plus dla niej.

Powrót do domu nie jest taki łatwy z uwagi na ciągle płynące łzy.

Tak, to nie było za mądre posunięcie, ale uznajmy, że raz się żyje, a w moim przypadku nie jest to czynność długotrwała. Przyznam, że żyć nie mogłam przez kilka tygodni po tym zdarzeniu. Codziennie myślałam, czy powiedzieć o tym dla Maćka, jakby zareagował, i czy będę umiała to kiedyś zrobić z facetem którego kocham i znam? Po dokładnie miesiącu, przełamałam się. Płaczu było przy tym bardzo dużo, Maciek nie umiał wytrzymać bez krzyku. Jak dobrze, że wybrałam dzień, w którym w domu nie było nikogo. Usłyszałam wiele słów na siebie, ale nie były to słowa, o których nie wiedziałam. Wręcz przeciwnie. Większością z nich sama siebie określałam. Na szczęście po jakimś czasie, dość długim, zaakceptowałam to w jakiś sposób i nie patrzyłam już na siebie, jak na nieodpowiedzialną małolatę. Jakie ja miałam szczęście, że nie było żadnej wpadki, że nie zaszłam w ciążę, że nie mam HIVa. Maciek też zachowuje się jakby zapomniał, ale wiem że w tamtym momencie to on na pewno miał wielką ochotę żeby mnie zabić. Sama też ją miałam.

Maciek nie odpowiada mi długo, dlatego ponownie pytam:

- Jaki zły los?

Maciek łapie mnie za rękę i ciągnie do busa, a za sobą słyszę zbliżających się Austriaków. Szukam wśród nich głosu Manuela i słyszę. Lepiej, słyszę jego śmiech. Przez to sama się uśmiecham.

- Ania, chodźmy, bo sama nam mówisz, żeby się nie spóźniać, a zaraz Łukasz karę da nam. A o Jaśku powiem Ci po zawodach. Obiecuję.

Uśmiecham się i idę za nim. Nie chcę się przyznać, że nie słyszałam, co do mnie mówił, dlatego ma szczęście, bo gdybym usłyszała, to skomentowałabym to jakoś. Niekoniecznie miło. Ale w uszach nadal odbijało mi się echo śmiechu Fettnera. Maciek mnie ciągnie do busa, a ja staję. Podchodzę do Kota i całuję w czoło. Słyszę gwizdy, kolejne. Palnęłam się w czoło. Jaka idiotka! Jaką idiotką trzeba być, żeby nie pomyśleć, że za nami idą austriaccy skoczkowie? No jaką?! Kolejny śmiech, ale tym razem nie słyszę tam Manu. Boję się odwrócić w ich stronę. Nie chcę. Idziemy szybciej do busa, Maciek nie przejmuje się nimi.

Prawie siadam na miejsce, gdy słyszę głośny głos

- I kto tu się spóźnia? Ile można czekać na Was? Zamiast się tam obmacywać, to byś mogła się pośpieszyć.

Nie komentuję wypowiedzi Jaśka, ale siadam i odwracam się do niego. Nie mogę się powstrzymać i pokazuję mu faketa.

Bardzo szybko dojeżdżamy pod skocznię, a może tylko mi się tak wydaje, bo nie mogę się doczekać mojego pierwszego wyzwania?

Chłopaki poszli na rozgrzewkę, niektórzy poszli pobiegać tylko sobie znanymi ścieżkami. Ja miałam swój czas. Kibiców nie było praktycznie w ogóle. Nie dziwię się. Zostało jeszcze 2 godziny do kwalifikacji. Mam wystarczająco dużo czasu, żeby rozejrzeć się, poszukać dobrego miejsca na oglądanie konkursu i robienie zdjęć. Dobrych zdjęć. Właśnie. Usiadłam na ławce i wyjęłam swój sprzęt. Czyszczę każdy obiektyw po kolei. Moja miłość. Słyszę, że ktoś dosiada się do mnie. Podnoszę wzrok, wpatruje się we mnie jakiś facet. Jakoś w głowie świta mi, kim on jest, ale w rzeczywistości nie wiem kim jest, a on uśmiecha się tak, jakbyśmy znali się całe życie. Może ja jestem jakaś głupia ciemnota, a on jest moją rodziną i jakieś cudowne spotkanie po latach? Niee, wątpię. Aż taka to nie jestem. A nawet jeśli, to mam prawo go nie poznać, bo nie spotykam się ze swoją dalszą rodziną nawet na świętach Bożego Narodzenia, kiedy to, podobno, cała rodzina powinna zbierać się razem. Może to mój ojciec? Albo bezdomny, któremu zajęłam ławkę i teraz chce mnie zabić? Odrzucam tą myśl od siebie, chociaż byłaby to małą strata, bo niedługo i tak umrę. Ale nie chcę w taki sposób. No ale bezdomny na terenie skoczni? Bez sensu, niemożliwe. Mimo to, wolę wstać.

To też robię i szybko zbieram swoje obiektywy, aparat i chowam do torby. Przepraszam skinieniem głowy i już mam zamiar się zmyć, gdy on łapie mnie za rękę, a torba wypada mi na ziemię. Krzyknęłam przerażona, jak jakaś wariatka. Szybko schylam się i biorę swoją własność. Wyjmuję aparat i oceniam straty. Na szczęście nic niczemu się nie stało. Nie wiem czy nie jestem lekko przewrażliwiona, ale przezorny zawsze ubezpieczony.

- Mam nadzieję, że nic się nie stało Twojemu sprzętowi. Nie chciałem Cię przestraszyć.

O, odezwał się. To dobrze, bo w tym momencie zaczęła śmieszyć mnie ta sytuacja. Dwie niemowy się spotkały i bez słowa się rozstają.

- Nic się nie stało. Pewnie pomyślałem, że jestem jakąś wariatką, ale ten sprzęt to moje życie.

Nieznajomy uśmiecha się. Jasne! Już wiem kim on jest! Ty ciemnoto! W tym momencie właśnie strzelam się w myślach w łeb. Przecież to jest Michael! Michael, Michael. A jakie nazwisko? Skoczek, Austriak.

- WIEM!

- Hm? Mówiłaś coś?

Rumienię się. Zaprzeczam i po raz kolejny „pukam się w czoło”. Przecież to Haybock! Jak mogłam go nie poznać.

- Nie martw się. Nie zachowuję się wcale lepiej. Każdy w kadrze ma przewrażliwienie na punkcie swoich cudeniek, ale ja to już w szczególności. Nikt, naprawdę nikt, nie może dotknąć moich nart. A! Jaki ja głupi jestem. Zapomniałem się przedstawić. Jestem

- Tak, wiem kim jesteś. Nie wysilaj się. – przerywam mu i podaję rękę. Też się przedstawiam, ale nadal nie rozumiem, co go do mnie sprowadza.

- Miło mi. Wracając, kiedyś to nawet nie pozwalałem serwismanowi dotykać moich skarbeńków, ale jakoś musiałem się przemóc. Widzę Twoją minę i naprawdę, domyślam się co o mnie myślisz, że jakiś skoczek przylazł sobie i przeszkadza Ci pieprząc o niewiadomo czym. Sorki, ale nie odpędzisz mnie teraz. Jestem przyjacielem Manuela.

To ostatnie zdanie powiedział z taką wielką dumą, że aż pierś  podniósł. Zaczęłam się śmiać, bo wyglądał tak idiotycznie, że nie mogłam inaczej.

- Dobra, jak już się poznaliśmy, to chciałem Cię w imieniu tej sieroty zaprosić na kawę, bo sam się boi podejść. Tak poza tym. Widzisz drzwi do piątego domku od prawej? Pomachajmy mu, niech mu się głupio zrobi.

Śmieję się i macham. Postać szybko znika, a ja patrzę na Michaela. Zgadzam się na kawę i siadam znowu na ławce.

- Słuchaj, Anjia. Jak Wam się nie uda, to odezwij się do mnie, coo?

Uśmiecham się, ale nie odpowiadam. Szukam w tym zdaniu drugiego dna dotyczącego mnie i Fettnera. I znalazłam. Wiadomo, że są przyjaciółmi, jak wysłał go do mnie. Myślę więc też, że Manuel powiedział mu trochę o mnie, a Michael to papla i trochę za dużo powiedział.

Michael poszedł, a ja patrzę w tym kierunku, gdzie stał Fettner. Macha do mnie i krzyczy, że pogadamy jeszcze później.

--

Na belce siada pierwszy zawodnik, a ja stoję już gotowa z aparatem. Każde ujęcie wydaje się dobre, mając w tle tak piękne widoki. Właściwie nie pamiętam, kiedy zdjęcia wychodziły mi tak doskonale. Może to za sprawą tej atmosfery, może dzięki modelom, a może to tylko mi się wydaje, że zdjęcia są dobre, bo jestem w dobrym humorze i nie chcę go sobie psuć. Nie wiem, ale też wydaje mi się to nie ważne.

Gdy słyszę spikera zapowiadającego Maćka, mimowolnie puszczam aparat i ręce zaciskam w kciuki. Niestety, jestem przesądna i ja naprawdę wierzę, że trzymanie kciuków pomaga! Ludzie stojący obok mnie niech się cieszą, że jeszcze nie doszło do tego, że dmucham komuś pod narty. I teraz odpuszczam sobie robienie zdjęć, na pewno jakoś wytłumaczę ich brak dla trenera.

Skromnie powiem, że znam się trochę na skokach, dlatego zanotowałam sobie, że wybicie z progu było lekko opóźnione. Dlatego też odległość nie była taka, jaką byśmy chcieli, żeby miał. Przykro mi, ale muszę szybko zmazać ten wyraz z twarzy, bo to Maćkowi jest smutno, nie mi. Ja muszę mu pomagać, muszę go wspierać. Patrzę na telebim i nie dziwi mnie mina Maćka, bo znam ją doskonale z poprzednich konkursów. Jakież ten chłopak ma ambicje. To znaczy nie dziwię mu się, bo sama nie jestem lepsza, ale chociaż mógłby pokazać, że choć trochę cieszy się z tego co robi.

Uśmiecham się, bo widzę, że idzie w moją stronę. To znaczy, że idzie. Bo w moją stronę to on nawet jakby nie chciał iść, to musiałby iść, bo stałam na drodze do domków. Wtedy tego nie zauważyłam, ale teraz myślę, że jakbym nie wyszła, nie podszedłby do mnie. Nie ma szans. Ale ja stanęłam naprzeciwko niego, więc zatrzymał się. Patrzę na niego i lekko uśmiecham się i kładę rękę na jego ramieniu. Chcę go uspokoić, bo widzę, że jest zły <czyt. wkurwiony>. Ale tego co zrobił, nie spodziewałam się nigdy. Jego mięśnie napięły się, pokręcił głową i zepchnął moją rękę.

- Maciek. Nie martw się. – podchodzę do niego i próbuję się wtulić w jego tors. Nie daje mi do tego okazji, bo odpycha mnie od siebie i próbuje iść dalej

A ja, jako że nigdy się nie poddaję, zatrzymuję go.

- Czego Ty chcesz Anka?! – w jego głosie jest tyle jadu, że nigdy aż tyle go nie słyszałam. Jego oczy były jeszcze ciemniejsze niż zawsze. Jeszcze bardziej wyrażały jego emocje. Sięgnęłam ręką do jego policzka, zawsze go to uspakajało. Tym razem nie. Złapał moją rękę i ścisnął nadgarstek. Poczułam łzy w oczach, chociaż właściwie ten uścisk nie był bolący, ale byłam przytłoczona jego wściekłością. Widzę, że przestraszył się, że zabolało mnie to, że zrobił mi krzywdę. Przez chwilę nawet jego oczy pojaśniały, by w końcu mnie puścił, ale złość nadal powróciła.

- Maciek! Ogarnij się. Ja chcę Ci tylko pomóc. – nie chciałam tego, ale łzy już dawno poleciały mi z oczu. Ale on zdawał się tego nie zobaczyć. – Twoja chora ambicja Cię zabija! Nie rozumiesz?! To nic nie da! Tylko sobie szkodzisz!

- Anka! Zamknij się! Ty tego nie rozumiesz! Wiesz?! Ty tego nie rozumiesz i nigdy nie zrozumiesz! Nie przyjdzie Ci nigdy zrozumieć, co znaczy chcieć wygrać! Co to znaczy poczuć, że każdy na Ciebie patrzy, że wszyscy są z Ciebie dumni. Że jesteś najlepsza. Nigdy tego nie poczujesz! Rozumiesz?!

Już nie hamuję łez. Nie obchodzi mnie właściwie, co robią dziennikarze, nie obchodzi mnie, że kłócimy się na środku dróżki, że obok nas są inni ludzie. Twarz mam całą mokrą, wzrok wbity w Maćka, ale Maćka ja nie widzę. Nie tego Maćka znam, to nie jest on.

- Jeśli nie wiesz, JA wygrywam każdego dnia. Każdego dnia toczę walkę z sobą, z życiem. A wiesz czemu ją toczę? Bo mam Ciebie, a właściwie MIAŁAM. Mam te siły, bo wiem że komuś na mnie zależy. Ale, masz rację. Dzisiaj tę walkę przegrywam. Nie będzie mi dane poczuć smaku zwycięstwa. Obyś ty to kiedyś posmakował... – odwracam się, zamykam oczy i idę. Idę, daleko. Byle dalej od niego. Duszę się. Duszę się oddychając jego powietrzem. Dochodzi jeszcze do mnie tylko kilka słów wypowiedzianych przez Maćka.

- To już nie jest mój problem, Anka.

Krzyczy je do mnie. Czuję się z tym lepiej, niż gdyby powiedziałby je cicho, do siebie. Tak, zdecydowanie czuję się z tym lepiej. Mimo to, idę dalej. Jeszcze tylko odwracam się na chwilę, by zobaczyć, jak Maciek odpycha kilku natrętnych dziennikarzy i rzuca goglami w stronę jakichś krzaków.

A ja biegnę, biegnę, byle dalej. Nie obchodzą mnie ludzie, na których wbiegam, nie obchodzi mnie, że potykam się o każdą nierówność drogi, każdy kamyk. Biegnę. Nie wiem właściwie gdzie.


Tak, nie wiem gdzie jestem. Nie pomaga mi to wcale. Łzy już dawno się wyczerpały, czuję się źle. Żeby nie myśleć o tym sprawdzam, czy mam aparat. Nie no, co za orient. Mam, torbę też mam. Aż dziwne, że nie zapomniałam tego sprzed skoczni. Jest mi strasznie gorąco, czuję, jak mocno serce mi bije. Siadam na jakimś kamieniu, patrzę w niebo. Od tego kręci mi się w głowie jeszcze bardziej. Wstaję i próbuję wyjść z lasu, do którego zabiegłam. Nie udaje mi się to, tracę równowagę. Maciek, co my zrobiliśmy?

----
Hej laski :*
Co u Was?
Wiem, wiem. 
Moja prędkość w dodawaniu postów jest tak wielka, że aż musicie czekać na rozdział ponad miesiąc.
Wiem i przepraszam.
Ale mam dużo tych zajęć.
Egzaminy :(
Ale już weszłam w tok pisania i akcja się rozwinie, więc mam nadzieję, że będzie coraz szybciej :)
Co myślicie o tym rozdziale? :)
Pozdrawiam